Czerwcowe upały nie oszczędzają nikogo i chyba nawet osoby, które lubią ciepło mają już dość tych tropików. Jeśli ktoś jeszcze powątpiewa w zmiany klimatyczne to tutaj ma namacalny dowód. Aż chciałoby się to skwitować powiedzeniem, kto sieje wiatr ten zbiera burze. I coś jest na rzeczy bo po fali upałów nadciągają też i burze. Nim to jednak nastąpi skazani jesteśmy na domowe sposoby radzenia sobie z tymi tropikami. Cóż zatem może lepiej pomóc nam w tych męczarniach niż chłodny powiew zimnej fali. Nie ma znaczenia czy będzie ona produkcji krajowej czy zagranicznej bowiem każda z nich doskonale wywiązuje się z tego zadania. Wytchnienia można też poszukać w post punku jak i wszelkich innych gatunkach muzycznych, które przywołują na myśl miesiące, w których to niepodzielnie rządzi jesień z zimą.
Oto pięć płyt, które pozwolą nam przetrwać tę tropikalną apokalipsę.
THE CURE "FAITH" (1981)
Muzyka zawarta na tym albumie od zawsze kojarzyła mi się z chłodem i to nie takim zwyczajnym, ale takim jaki odczuwamy wchodząc do wnętrza kościoła. Być może wpływ na to miała okładka płyty, na której to widzimy zatopione we mgle mury świątynne. Już sam ten obraz kreuje niesamowitą i chłodną atmosferę. Jeśli dołożymy do tego jeszcze przeszywająco zimne dźwięki stworzone przez grupę The Cure, to z pewnością warto będzie zaopatrzyć się w ciepły sweter, a może i nawet w rękawiczki. Wyobrażam sobie jakie te dźwięki muszą robić wrażenie kiedy słucha się ich w pustej świątyni. Ogromna, zimna, przytłaczająca przestrzeń, a w niej my i grupa The Cure. Coś cudownego, wręcz nie do opisania. Doświadczenie, które wymyka się spod palców naszej percepcji. Aby to pojąć nie wystarczy skorzystać z usług szkiełka i oka. Tutaj wkracza już mistyka, której nie da się przełożyć na słowa. Warto nadmienić, że nigdy później Robert Smith nie nagrał już tak zimnej płyty. Choć od wzniesienia tej monumentalnej budowli minęło już niemal czterdzieści lat, to siła jej oddziaływania nie osłabła ani na moment. Jeśli szukacie odrobiny wytchnienia, to dobrze trafiliście. Śmiało naciśnijcie na klamkę i przekroczcie próg tej świątyni. Gwarantuję, że nie będzie to czas stracony.
SIOUXSIE AND THE BANSHEES "JOIN HANDS" (1979)
Nie jest to może moja ulubiona płyta Siouxsie And The Banshees. Mało tego, wracam do niej bardzo rzadko, a i to zazwyczaj tylko po to by posłuchać genialnego nagrania Icon. Reszta płyty jest co by tu nie mówić dość ponura (Premature Burial) i niezbyt przystępna (The Lords Prayer) dla uszu przeciętnego słuchacza. Dlaczego więc zdecydowałem się ją umieścić w tym rankingu? Powód jest prosty. Przeszywające zimno bijące tak z muzyki jak i z ust Siouxsie. Jej głos skutecznie zmrozi nie tylko wasze uszy, ale i serce. Ostrzegam jednak, że śmiałkowie, którzy zechcą wybrać się na tę wyprawę bez odpowiedniego przygotowania mogą szybko spaść w głęboką przepaść. Mnie oswajanie tej płyty zajęło kilka lat, ale warto było bo album "Join Hands" ma nam do zaoferowania o wiele więcej niż by się to na pierwszy rzut ucha wydawało. Poza tym to pierwsza stricte gotycka płyta w dorobku Siouxsie And The Banshees, która tak odważnie igra z nastrojowością jak i awangardą. Powiedzieć o tym albumie, że jest nawiedzony to jakby nic nie powiedzieć.
CLOSTERKELLER "PURPLE" (1990)
Pierwsza dama rodzimego gotyku na swej pierwszej płycie zaprezentowała nam wszystko to co mogliśmy podziwiać na płytach zagranicznych twórców w rodzaju X-Mal Deutschalnd czy Siouxsie And The Banshees. Mocny, chłodny wokal nadawał tej muzyce dodatkowy wymiar, którego wcześniej nie mieliśmy okazji słyszeć w polskiej muzyce. Właściwie Anja była pierwszą kobietą, która zdecydowała się wyruszyć w kierunku tradycyjnego rocka gotyckiego przecierając szlak dla swych następców. Jakkolwiek byśmy nie oceniali dorobku Closterkellera to nie można mu odebrać wkładu jaki miał w wykreowanie tejże sceny w naszym kraju. Albumem "Purple" udowodnili, że można z powodzeniem przeszczepić te dźwięki na polski grunt. Co ciekawe, Closterkeller na swym debiucie od razu zdefiniował swój styl, który wraz z rozwojem kariery dostosowywali do preferencji muzycznych danego składu muzyków, którzy akurat w nim grali. "Purple" to niezwykle barwny album oferujący nam mnóstwo ciekawych rozwiązań brzmieniowych no i ten klimat lat dziewięćdziesiątych, którego w żaden sposób nie da się już odtworzyć. Poza tym to jedyna falowa płyta w całej dyskografii tego szacownego zespołu.
SIEKIERA "NOWA ALEKSANDRIA" (1986)
Tego albumu właściwie miało tutaj nie być, no bo przecież to zbyt oczywisty wybór, ale jak tu z niego zrezygnować skoro to najważniejszy polski reprezentant zimnej fali. Mało tego, to jedna z najważniejszych płyt w całym naszym krajowym dorobku. Jej znajomość powinna być obowiązkowa i kontrolowana za pomocą organów państwowych. To rzecz jasna żart, ale mający pokazać jak ważna to pozycja. Siekiera na "Nowej Aleksandrii" odeszła od zgiełkliwości i surowizn punk rocka na rzecz post punku ukierunkowanego na zimną falę. Przekaz werbalny ograniczono do minimum, a mimo to robi piorunujące wrażenie. Czasem mniej znaczy więcej jak mawiał Robert Smith i tak w istocie jest. Album jest doskonały w każdy calu. Brak tu ewidentnych potknięć, a że momentami czerpie on pełnymi garściami z dorobku Killing Joke nie czyni go przez to gorszym. Wszak wzorce trzeba czerpać od najlepszych.
HIDDEN BY IVY "ACEDIA" (2015)
Żeby nie było, że tylko starocie dobrze chłodzą w te upały, sięgnijmy do czegoś zdecydowanie mniej leciwego. Melancholijne dźwięki generowane przez projekt Hidden By Ivy zabiorą nas do miejsc gdzie temperatura rzadko kiedy notuje dodatnie wartości. Może nie są one tak lodowate jak nurt cold wave bowiem muzyka ocieplana jest dźwiękami gitary akustycznej jednak upałów się tutaj nie spodziewajcie. Jeśli miałbym opisać tę muzykę za pomocą pór roku to powiedziałbym, że bardziej przypomina wczesną wiosnę niż lato w pełnym rozkwicie. Sporo tu melancholii, która osnuwa cały ten album. Momentami wyczuwalna jest też marzycielska atmosfera tak charakterystyczna dla dream popu, która leniwie oplata słuchacza. Są to jednak tylko pojedyncze nitki, które jednak dość przyjemnie rozjaśniają tą co by nie mówić dość ponurą płytę. Warto jednak się w niej zanurzyć by odkryć nie tylko jej bogactwo dźwiękowe, ale przede wszystkim, aby posłuchać jak intrygujące płyty powstają w naszym rodzimym undergroundzie.
Mam nadzieję, że zaproponowane przeze mnie muzyka pomoże Wam przetrwać ten ciężki czas. W komentarzach możecie zamieszczać swoje propozycję, do czego serdecznie zachęcam.
Jakub Karczyński