Życie kolekcjonera płyt nie jest łatwe, co chwilę wystawiony jest on na pokusy. W poszukiwaniu upragnionych albumów natyka się po drodze na rzeczy, których może w danej chwili nie potrzebuje, ale które to z pewnością chciałby mieć na swojej półce. Do tego gdy cena jest jeszcze nad wyraz atrakcyjna, to tym łatwiej nabywa się kolejne egzemplarze. Niestety poza radością posiadania zaczyna nam pomału brakować miejsca na składowanie wszystkich tych skarbów. Pół biedy jeśli ktoś zamieszkuje duży dom jednorodzinny, gorzej gdy przyszło nam mieszkać w bloku. Czy to się komuś podoba czy nie, w blokowisku karty rozdaje metraż. W pewnym momencie docieramy do tak zwanej ściany i już nie ma opcji, aby przygarnąć kolejne płyty. Nie można też pominąć tak ważnej kwestii jak zapatrywania na naszą pasję ze strony dziewczyny, partnerki czy żony. Celowo nie piszę o chłopakach, partnerach i mężach, bo kobiety oddające się tej pasji to niewielki promil w stosunku do mężczyzn z winylami/kompaktami zamiast oczu. Co wtedy robić? Jest kilka rozwiązań, które daję pod rozwagę.
PIWNICA
Można część kolekcji przenieść do piwnicy, ale to raczej słaby pomysł bo przecież zimna, wilgotna piwnica nie jest odpowiednim miejscem na nasze ulubione albumy. Komu będzie się chciało do niej schodzić i szukać w kartonach danej płyty, gdy najdzie nas akurat ochota na jej posłuchanie. Poza tym po pewnym czasie okładki płyt przejdą nie tylko wilgocią, ale i zapachem stęchlizny. Nie daj boże jeszcze nam jakiś życzliwy sąsiad podwędzi pierwsze wydanie "Białego Albumu" Beatlesów i co wtedy? Na policję zgłosić? Przecież dla nich to kawał bezwartościowego plastiku, a skoro tak, to niewielka społeczna szkodliwość czynu, mały mandacik i tyle. Wiem, że w wielu z Was zagotowała się w tym momencie krew, bo jak to tak, za coś takiego to przynajmniej zsyłka na Sybir lub kara śmierci poprzez jednoosobową wyprawę eksploracyjną powierzchni słońca. Cóż z tego skoro nasza płyta już pewnie gdzieś zalega u jakiegoś płytowego cinkciarza. Nie o to nam przecież chodzi. Piwnica więc odpada.
ŚMIETNIK
Ta myśl pojawia się zapewne tylko i wyłącznie w głowach naszych partnerek, bo kto ze zbieraczy płyt wyrzuciłby te drogocenne dzieła kultury i sztuki na śmietnik? Zdobywane nie bez trudu, okupione nerwowym wyczekiwaniem na zakończenie aukcji czy też wygrzebane po długich godzinach na targach staroci. Mało tego, czasem i okupione odjęciem sobie od ust pysznego jedzenia byleby tylko zdobyć wymarzony egzemplarz, który dręczy takiego delikwenta nie tylko za dnia, ale i śni się po nocach. Sam doskonale pamiętam jak w czasie studiów pieniądze przeznaczone na jedzenie były ograniczane do niezbędnego minimum. Zamiast wypadów do modnych i kosztownych restauracji typu fast food wraz z kolegą codziennie inwestowaliśmy swoje 4 zł w obiad dwudaniowy w jadłodajni miejskiej. Jadło się co dawali (a żywili faktycznie dobrze), dzięki czemu problemy z niedojadaniem omijały nas szerokim łukiem. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przepuszczaliśmy na płyty, które to do dziś dnia posiadamy w swoich kolekcjach. Podsumowując, śmietnik to wyjątkowo głupi pomysł.
DRUGI POKÓJ
Jeśli otrzymamy zgodę od naszej partnerki na zaanektowanie kolejnego pomieszczenia to problem z brakiem miejsca zostaje rozwiązany. Oczywiście na pewien czas, bo apetyt kolekcjonera jest nieposkromiony. Nawet się nie obejrzycie jak i w drugim pomieszczeniu zacznie brakować miejsca. Wtedy raczej nie macie co pytać o zgodę na zapełnianie trzeciego pokoju (jeśli oczywiście go mamy), bo prośba ta nie spotka się ze zrozumieniem, a może wręcz skutkować oziębieniem relacji tudzież groźbą eksmisji wyartykułowaną w formie: "Albo ja albo płyty. Wybieraj" I jak tu wtedy wybrnąć z tej sytuacji? Albo oberwiemy sierpem albo młotem. Żadna z tych opcji nie wydaj się dla nas odpowiednia. Powstrzymajmy się więc przed nadmierną ekspansją, aby nie dotrzeć do wspomnianej przed chwilą sytuacji. Gdzie więc szukać ratunku?
KORYTARZ
Zdarza się czasem tak, że korytarz to wymarzone miejsce dla płyt (przynajmniej w mniemaniu kolekcjonera). Kolekcja nie zagraca nam wtedy pomieszczeń użytkowych, a i pięknie ozdabia przestrzeń. Z pewnością nie przeoczy jej żaden z naszych gości, a przecież cóż może być lepszego niż dialog rozpoczynający się od tematu płyt. Wymarzona sytuacja, no chyba, że goście to kompletni ignoranci i jedyną rzeczą jaką zauważają w naszych zbiorach to kwestia jej wartości tudzież liczebności zbiorów. Zdarzają się też tacy, którzy ośmielą się wyrazić swoją opinię: "a po co ty to jeszcze kupujesz? Wiesz ja mam to wszystko w mp3". W takim wypadku zalecam oddelegowanie takiego jegomościa pod byle pretekstem i zabarykadowanie drzwi na wszystkie możliwe sposoby nie wyłączając zastawienia ich ciężkim kredensem. Kto wie do czego zdolny jest taki ignorant. Jeszcze nie daj boże chciałby pożyczyć od nas płytę celem jej przegrania. O nie, na taką zniewagę żaden szanujący się kolekcjoner nie może sobie pozwolić.
Gdzie więc szukać ratunku? Skoro przerobiliśmy już wszystkie pomieszczenia pomijając z wiadomych względów łazienkę, toaletę i balkon, a wciąż nasz problem nie znalazł rozwiązania pozostaje nam już tylko jedna opcja.
OCZYSZCZENIE I ASCEZA
Jedynym ratunkiem na przeładowane mieszkania wydaje się być droga oczyszczenia i ascezy. Brzmi groźnie, ale naprawdę nie ma czego się bać. Nie trzeba w tym celu nadmiernie się umartwiać (no może troszkę), wyrzucać płyt przez okno ani odmawiać jedzenia i picia. Warto jednak poświęcić czas i przyjrzeć się w jakim tempie rozrasta się nasza kolekcja. W tym celu zachęcam do regularnego prowadzenia tak zwanej księgi gości czyli płyt jakie co miesiąc trafiają pod nasze strzechy. Da nam to doskonały ogląd sytuacji oraz sprawi, że będziemy w stanie kontrolować liczbę nabywanych płyt. Jeśli ich ilości są zbyt duże warto zastanowić się nad wprowadzeniem miesięcznego limitu. Skrupulatne zapiski uzmysłowią nam również nasze grzeszki takie jak rozrzutność, nabywanie płyt pod wpływem impulsów lub co gorsza zatracenie zdrowego rozsądku w tej zabawie. Sam jestem doskonałym przykładem części z tym występków dlatego też od pewnego czasu zacząłem bardziej zwracać uwagę na to co kupuję i za ile. Regularnie robię też przegląd regałów w poszukiwaniu płyt, które nie są mi już potrzebne i wyzbywam się ich. Nie można mieć przecież wszystkiego. Kiedyś trzeba powiedzieć stop, aby nasza pasja nie stała się wkrótce naszym przekleństwem. W końcu uzależnić można się od wielu rzeczy, także od kupowania muzyki. Lepsze to co prawda niż hazard, alkoholizm czy narkomania, ale i tu nie warto zatracić trzeźwego spojrzenia. W przeciwnym wypadku ucierpi na tym nie tylko nasze mieszkanie, ale i portfel, a przecież nie musi to być ostatni przystanek.
Jakub Karczyński