22 marca 2018

GABINET OSOBLIWOŚCI

Mówi się, aby nie oceniać książki po okładce i to samo powiedzenie można by zastosować także do płyt. Ileż to pięknych albumów przyozdobiono tak koszmarnymi grafikami czy zdjęciami, że już sam ich widok zniechęcał człowieka do zapoznania się z ich zawartością. Bywa też odwrotnie, piękna okładka skrywa niezbyt ciekawą muzykę, czasem jednak jest ona nie tyle zła co dziwna. Nieczęsto trafiam na takie wydawnictwa, ale jeśli już zdarzy się taki przypadek to ciężko o tym zapomnieć czy też go zignorować. Mam w swojej płytotece taki album, który urzeka mnie od strony wizualnej do tego stopnia, że jestem w stanie wybaczyć mu o wiele więcej w kwestii muzyki, niż albumom, które mają mniej interesujące obwoluty. Artystkę, która powołała go do życia odkryłem przed kilku laty, ale album, o którym piszę udało mi się pozyskać dopiero w ubiegłym roku. Danielle Dax wydając "Inky Bloaters" (1987) wprawiła w zdumienie i konsternację nie tylko krytyków muzycznych, ale pewnie też i sporą grupę fanów. Bo cóż począć z muzyką, która brzmi tak jakby artysta postawił sobie z punkt honoru wymieszanie ze sobą jak największej liczby stylistyk muzycznych. Czy taki eksperyment mógł się udać? Pewnie tak, ale istniało też spore ryzyko, że powstanie z tego jakieś takie dziwadełko. I tak też postrzegam ten album, jako rzecz nie tyle złą co dziwaczną. Połączenie tak wielu odległych stylistyk nie wyszło albumowi na dobre, brak mu spójności przez co słuchacz może poczuć się nieco zdezorientowany i zagubiony. Jeśli psychodelia, pop, muzyka hinduska i country próbują podać sobie ręce to wiedz, że czeka cię wyprawa w naprawdę pokręcone rejony muzyczne. Osobiście liczyłem na szczyptę post punkowej surowości doprawionej nieco aurą tajemniczości, ale próżno szukać tych rzeczy na tymże albumie. Jeśli się ktoś ich dopatrzy to już raczej w jakimś szczątkowym wymiarze. Nie zmienia to faktu, że co jakiś czas wracam do tego albumu i ani myślę się go pozbywać, wszak w każdej kolekcji poza tak zwanymi grzesznymi przyjemnościami (guilty pleasure), muszą być też albumy godne tego, aby prezentować je w gabinecie osobliwości.

Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz