Po co chodzić głównym traktem, skoro można poboczami? Takie oto pytanie zakiełkowało mi w głowie po wysłuchaniu debiutanckiego albumu Dogs In Trees. Widoki przecież piękniejsze, ścieżka nie zatłoczona, no i przede wszystkim nie jesteśmy skazani na oglądanie wciąż tych samych twarzy. Nie lekceważmy więc tego co dzieje się w podziemiu, tego co dopiero kiełkuje z ziemi, bo jeśli tym wzgardzimy to być może nigdy nie zakwitnie.
Mało brakowało, a o Dogs In Trees usłyszałoby tylko wąskie grono zapaleńców i ewentualnie najbliżsi członkowie rodziny. Próba zebrania funduszy na zrealizowanie owego albumu zakończyła się fiaskiem i gdyby nie zapał twórcy Pawła Goździewicza, być może zawartość albumu "Pióra mew" na zawsze wylądowałaby w szufladzie. Na szczęście stało się inaczej i dziś każdy chętny może zaznajomić się z zawartością płyty. A jest czego słuchać. O istnieniu tej płyty wiedziałem już od pewnego czasu, ale dopiero w maju tego roku zdecydowałem się na jej zakup. Nie od razu trafiła ona do mojego odtwarzacza. Musiała trochę odczekać bo przecież nie każdego dnia człowiek ma ochotę na taką muzykę. Gdy jednak nastała jesień, chętniej zacząłem wyciągać z regałów z płytami albumy takich grup jak 1984, Aya RL, czy Made In Poland. Trudno o lepsze towarzystwo jak i okazję, aby nastawić album Dogs In Trees. Chłód i surowość tamtych produkcji czuć także i tutaj, choć przecież dzieli te wydawnictwa naprawdę spory szmat czasu. Zmieniło się praktycznie wszystko, ale to co pozostało niezmienne, to zamiłowanie do brzmień zimnych jak nasz Bałtyk. Nie bez powodu wspomniałem o morzu, bo przecież Dogs In Trees to zespół/projekt pochodzący z Trójmiasta. Można by rzec, że chłód mają zapisany w DNA i chyba coś w tym jest bowiem zawartość albumu rzadko kiedy ogrzewa naszą skórę promieniami słońca. Częściej jesteśmy wystawieni na działanie zimnych, syntetycznych brzmień zatopionych w mrokach nocy. Jakby tego było mało, z zakamarków wypełza jeszcze niepokój, co tylko potęguje niesamowite doznania. "Pióra mew" z pewnością trafią do serc zakochanych w zimnej fali, ale także powinny oczarować miłośników elektroniki. Sporo tu mroku, ale jest on podany w tak różnych odcieniach, że nie ma obawy o znużenie jego zbyt jednolitym charakterem. Wszystkie zebrane tu kompozycje zasługują na uwagę, ale do pewnych utworów wracam częściej niż do innych. Największe wrażenie zrobiło na mnie serce tego albumu w postaci kompozycji
usf. Za tym enigmatycznym tytułem kryje się muzyka, która początkowo brzmi jakby była jakimś brudnopisem Republiki by za chwilę odbić w kierunku melancholijnej, zimnej fali. Ta blisko ośmiominutowa kompozycja to najdłuższe nagranie na tymże albumie i chyba też najpiękniejsze. Z kolei
Enough kojarzy mi się z ostatnią płytą Siekiery "Ballady na koniec świata" (2011). To ten sam rodzaj oszczędnych środków wyrazu kierujących uwagę na tekst utworu. Stawiający go ponad muzyką dla uwypuklenia jego wagi. Jeśli już przy tekstach jesteśmy to polecam zwrócić szczególną uwagę na jedną z dwóch polskojęzycznych kompozycji.
Teraz i jutro zachwyca nie tylko muzyką, ale i tekstem. Dobry tekst poznać po tym, że nie trzeba wstydzić się za jego autora. To właśnie jeden z takich, przy których mojej twarzy nie wykrzywia żaden grymas niesmaku. Po angielsku wszak zaśpiewać można wszystko i jakoś to brzmi. Język polski jest bezlitosny i najdobitniej odsłania grafomaństwo i mielizny literackie na jakie wpływa twórca. Stąd też mam duży szacunek do zespołów, które decydują się śpiewać w naszym rodzimym języku i robią to dobrze. Szkoda, że Dogs In Trees nie nagrało całej płyty z polskimi tekstami, bo naprawdę nie ma się czego wstydzić. Rozumiem jednak, że w dobie globalnego rynku, ambicje zespołu wykraczają poza granice naszego kraju. Nie mam im tego za złe, pod warunkiem, że na kolejnych albumach nie zapomną oczarować nas równie pięknymi, rodzimymi tekstami.
"Pióra mew" to interesująca reinterpretacja nurtu cold wave zwanego u nas zimną falą. To nie tylko piękne odczytanie dorobku grup tworzących w tym stylu, ale i próba nadania temu nurtowi nieco nowego biegu. Dobrze, że wciąż są zespoły, które chcą tak grać i dokładać kolejną cegiełkę do tej monumentalnej budowli. Szkoda tylko, że o takich płytach nie poczytamy w gazetach, nie usłyszymy ich w ogólnopolskim radiu, a przede wszystkim nie znajdziemy ich na sklepowych półkach. Nie wydaje ich przecież żaden fonograficzny gigant. Na szczęście są jeszcze wydawcy i wydawnictwa nie bojące się inwestować w taką muzykę i chwała im za to. Dlatego warto ich szukać i penetrować piwnice undergroundu, aby nie przeoczyć czegoś naprawdę istotnego.
Jakub Karczyński