23 stycznia 2017

POSTRZAŁ W SERCE

Uwielbiam takie muzyczne odkrycia, które przychodzą po cichu niczym kot. Czające się w mroku by znienacka wyskoczyć i zaatakować człowieka w najmniej spodziewanym momencie. Wtedy nie ma już czasu na reakcję, można tylko wywiesić białą flagę i skapitulować. Poddać się temu co przyniesie los, a bywa on niekiedy wyjątkowo łaskawy. Nie zawsze ciska piaskiem prosto w oczy, czasem podsuwa pod nos wyjątkowo udane prezenty, które zapadają w pamięć na długie lata. Tak było chociażby z grupą The Psychedelic Furs czy z Eyeless In Gaza. Po pierwszym szoku, następuje okres fascynacji i maniakalnego wyszukiwania informacji o danym wykonawcy i jego albumach. Następnie przechodzi to w fazę "kupujmy wszystko co się da", bo skoro znaleźliśmy już jedną perłę, nie jest powiedziane, że nie ma ich więcej. Tym sposobem wszedłem w posiadanie niemal całej dyskografii The Psychedelic Furs. Niezbyt wygórowane ceny skutecznie zachęcały do zakupu, w przeciwieństwie do albumów Eyless In Gaza, na które to trzeba wysupłać już większą gotówkę. Z tej też przyczyny postanowiłem poczekać na tak zwane lepsze czasy. Niestety, czekam do dziś dnia. Gdy już zdążyłem nieco zapomnieć o Eyeless In Gaza i emocjach jakie towarzyszyły mi przy słuchaniu "Back From The Rain" (1986), zdarzyło się coś czego zupełnie się nie spodziewałem. Przeglądając internet, natknąłem się na zdjęcia pewnej akcji, zorganizowanej w ramach ubiegłorocznej edycji festiwalu Spring Break. Pomysł był prosty. Poproszono ludzi z szeroko rozumianego show biznesu muzycznego, aby sfotografowali się ze swoją ulubioną płytą. Przewijały się tam najrozmaitsze okładki, jedne bardziej, inne mniej znane. Mnie szczególnie zaintrygowała propozycja Artura Rojka, którego cenię nie tylko za jego działalność artystyczną, ale i przez wzgląd na jego gust muzyczny. Przykładem dość szerokiego oglądu muzyki, jest coroczna rozpiska artystów na Off Festivalu. Próżno tam szukać jakiś wielkich gwiazd. To nie to miejsce i nie ten czas. Tutaj stawia się na odkrywanie tego co nieodkryte. I nie ma znaczenia metryka wykonawcy, ani długość stażu. Liczy się po prostu dobra muzyka. I taką też Artur Rojek promuje nie tylko na swoim festiwalu, ale i na owym zdjęciu ze Spring Breaka. Na tle szarej ściany, dumnie dzierży w swej ręce dość niepozorny kompakt. Na jego okładce, grupka młodych ludzi pozuje w towarzystwie starego motocykla. Wszystko to, odbywa się w dość mglistej scenerii, nadającej temu zdjęciu nieco melancholijny klimat. U góry napis - Prefab Sprout "Steve McQueen". W głowie pustka. Żadnych skojarzeń, poza rzecz jasna nazwiskiem znanego aktora. Nie przybliżyło mnie ono jednak do rozwiązania tej łamigłówki. Wyjściem z tej patowej sytuacji był szybki rekonesans na YouTube. Okazało się, że Prefab Sprout to wykopalisko z 1985 roku, po wysłuchaniu, którego nie tylko oniemiałem z zachwytu, ale zapragnąłem także jak najszybciej zdobyć to cudo. Na sklepy internetowe raczej nie liczyłem, więc pierwsze kroki skierowałem ku portalom aukcyjnym. Trop okazał się słuszny, bo już po kilku chwilach, stałem się dumnym posiadaczem tejże płyty. Radość niesłychana, zwłaszcza, że zakupiłem ją za jedyne 15 zł. Aż dziw bierze, że w cenie paczki papierosów można dostać album, który nie tylko radykalnie przestawia klocki w głowie, ale i żąda, aby włączyć go w poczet najważniejszych płyt swojego życia. Nie pozostało mi nic innego jak przystać na te warunki, w końcu jak często zdarza się, że trafia w nas muzyczny piorun, po uderzeniu którego nic już nie jest takim jakim było. Jeśli kiedykolwiek spotkam na swej drodze Artura Rojka, na pewno nie zapomnę podziękować mu za Prefab Sprout.  Jest za co.

Jakub Karczyński

3 komentarze:

  1. No patrz, miałem coś napisać w tym wątku i tak zleciał rok ;-)
    Chodzi o Prefab Sprout. Mam ten album od dawna, ale... Oładka ta sama, zestaw utworów ten sam, a tytuł płyty "Two Wheels Good". Kiedyś na tym polu doszło do fajnej sprzeczki połączonej z konsternacją i złością. Rozmawialiśmy ze znajomym o mało znanych albumach (to był bodaj koniec lat 90-ych). Ten pyta mnie czy znam taki zespół Prefab Sprout. Mówię że znam i bardzo lubię ich płytę "Two Wheels Good", a on na to, że nie słyszał o niej, ale bardzo lubi ich album "Steve McQueen". Od słowa do słowa doszliśmy, że to ta sama płyta (opisy okładek się zgadzały), poszczególne utwory też. No ale ten tytuł płyty... Okazało się, że ja mam wydanie amerykańskie, któremu zmieniono tytuł właśnie na "Two Wheels Good".
    Co do zawartości albumu? Lubię do dziś i w ostatnich dniach z miłą chęcią posłuchałem. Sympatyczne granie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie tak zauroczył ten zespół, że zdobyłem w niedługim czasie sporą część ich dyskografii, choć to "Steve McQueen" pozostaje dla mnie tym albumem numer jeden. Świetne granie w sam raz na nadejście wiosny.

    Fajnie, że podzieliłeś się ze mną tą ciekawostką. Nie miałem pojęcia, że Amerykanie posunęli się, aż do tego stopnia by zmienić tytuł płyty. Ciekawe co im przeszkadzało w oryginalnym tytule?

    OdpowiedzUsuń
  3. "Ciekawe co im przeszkadzało w oryginalnym tytule?"
    Pewnie nazwisko znanego aktora, sprawiające wrażenie, że może być to płyta nagrana przez niego:)

    OdpowiedzUsuń