Dużo obiecywałem sobie po nowym krążku grupy Archive. Apetyt zaostrzony ubiegłorocznym albumem "Axiom", rozbudzał nadzieję, ale i kazał zastanowić się nad kolejnym krokiem grupy. No bo jak to tak można. Ledwie zdążyliśmy przetrawić płytę "Axiom", a tu już kolejny album na horyzoncie. Możliwości są dwie jak mawia klasyk. Albo ludzie z Archive są tak piekielnie zdolni, że rozsadza ich od środka wena twórcza, albo na tyle bezczelni, że próbują wcisnąć nam kolejny album, choćby miał on być nie najwyższych lotów. Niezwykłem przypisywać ludziom złych intencji, więc i tym razem dałem wiarę temu, że zespół chce się wyżyć twórczo. Wrzuciłem więc płytę na gramofon i oto garść refleksji jaka naszła mnie po wysłuchaniu albumu "Restriction".
Przede wszystkim słowa uznania należą się fotografowi, który stworzył chyba najpiękniejszą okładkę w całej karierze grupy. Niby nic takiego, zwykłe zdjęcie w skandynawskich plenerach, ale zdecydowanie wyróżnia się wśród zalewu bezstylowych obwolut jakie zwykliśmy oglądać. Poza tym dobrze mnie ten widok nastraja, no i pasuje nam do pory roku. Muszę przyznać, że tak jak ożywcze jest mroźne powietrze, tak i ożywcze jest pierwsze nagranie na tym albumie. Można by nawet rzec, że w Archive wstąpił jakiś punkowy duch, który szokuje nie gorzej niż widok irokezów na polskich ulicach w czasach PRL-u. Może nie jest to do końca to, czego oczekiwałbym od grupy, ale mimo wszystko dałem im się tym kupić. Tak samo jak i kolejnym dwóm nagraniom w postaci Restriction oraz Kid Corner, które to umiejętnie łączą w sobie zamiłowanie grupy do zgrabnych melodii jak i transu. Niech im będzie. W końcu Archive to grupa, która nie zadowala się prostą melodyką, ale brnie w te wszystkie połamane rytmy próbując sklecić z tego nową jakość. Nie zawsze im to wychodzi jak choćby w nagraniu Ride In Squares, które w mojej opinii jest zupełnie zbędne na tym albumie. Bez żalu można byłoby je wyrzucić i zastąpić czymś ciekawszym. Nie mówię, że od razu drugim Again, ale choćby czymś na miarę Shiver, ze wspomnianego już albumu "Axiom". Dobijamy tym samym do sedna. Za co pokochaliśmy ten zespół? Nie wiem jak wy, ale ja dałem się uwieść tym smutnym piosenkom, które chwytały nie tylko za serce, ale i sprowadzały te przyjemne dreszcze. Na "Restriction" nie brak tych melancholijnych pejzaży, ale niestety nie mają one w sobie tej siły by przebić się przez mój pancerz. Największe szanse miały nagrania End Of Our Days oraz Black And Blue, ale każdemu z nich zabrakło tego czegoś co sprawia, że strzała trafia prosto w serce. Tym razem sukces jest połowiczny. Nawet niezawodna Maria Q, nie dała rady zmienić tego stanu rzeczy, śpiewając w Half Built Houses. Nie winiłbym jednak wokalistki, a raczej kompozytorów, którzy nie błysnęli tu wielką formą. Podobnie zresztą jak w nagraniu Greater Goodbye. Po tak podniosłym tytule spodziewałem się czegoś na miarę Again, a otrzymałem kolejnego średniaka. Aby nie było tak pesymistycznie dodam, że to nie jest wcale zła płyta. Ona po prostu nie wytrzymuje konkurencji z kilkoma ich lepszymi albumami. Na szczęście są tu też i lepsze momenty jak choćby w nagraniu Ruination, które przyjemnie wkręca się w jaźń i pulsuje w głowie przez dłuższy czas. Warto też zwrócić uwagę na utwór zamykający album, którego atmosfera wzbudza w człowieku jakiś taki niepokój. Szkoda, że tak intrygujących fragmentów jest jak na lekarstwo, ale jak to mówią lepsze to niż nic.
Podsumowując. Album "Restriction", nie do końca spełnił pokładane w nim, przeze mnie nadzieje. Zabrakło tu jakiejś perełki lub nawet dwóch, które to uszlachetniłyby ten album w moich oczach. Może trzeba było dopracować kilka nagrań, oszlifować te kamienie by zaczęły lśnić. Zabrakło czasu, czy może pomysłów? Jakkolwiek brzmi odpowiedź, mam nadzieję, że zespół wyciągnie wnioski z tej lekcji. Paradoksalnie, muszę jednak stwierdzić, że pomimo licznych mankamentów, słucham albumu "Restriction" bez większego grymasu niezadowolenia. Nie wiem czy to zasługa dużej różnorodności muzycznej, w miarę równego poziomu nagrań czy może diabeł tkwi w innych szczegółach. Na pewno nie dam zarosnąć tej płycie kurzem, bo zwyczajnie na to nie zasługuje, choć żadnym wybitnym dziełem przecież nie jest. Może na kolejnym albumie znów nabiorą wiatru w żagle i zabiorą nas w podróż obfitującą w więcej emocji i wzruszeń. Trzymajmy za to kciuki.
Jakub Karczyński