05 września 2013

CLANNAD - PSYCHODELICZNA PODRÓŻ


Pamiętacie jeszcze te czasy, gdy muzykę poznawało się z kaset magnetofonowych? Postęp technologiczny jaki dokonał się w Polsce na przestrzeni ostatnich piętnastu lat, jest wprost niewyobrażalny. W latach dziewięćdziesiątych, nikt nie marzył o powszechnym dostępie do Internetu, o serwisach YouTube, MySpace czy Facebook. Telefony komórkowe widywało się co najwyżej przy paskach biznesmenów, a muzykę kupowało się w formie kaset. To one zdominowały rynek i dopiero wprowadzenie do sprzedaży płyt kompaktowych, zmieniło ten stan rzeczy. Nim to jednak się stało, świat muzyki zawarty był na taśmach magnetofonowych.


Pamiętam jak któregoś razu, będąc u znajomego, wyszperałem wśród jego kaset album "Crann Ull" (1980) irlandzkiej grupy Clannad. Zespół znany mi był do tego momentu, jedynie za sprawą płyty "Legend" (1984), która to stanowiła również ścieżkę dźwiękową, do kultowego serialu "Robin z Sherwood". Chcąc poznać także inne nagrania, poprosiłem o pożyczenie owej kasety. Słuchałem jej później w zaciemnionym pokoju, rozświetlonym tylko delikatnym światłem lampy naftowej. Muzyka na niej zawarta była czymś tak fantastycznym, że wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. Tajemnicze miejsca z jakże obcą roślinnością, wielkimi grzybniami wśród których chowają się mali mieszkańcy tego świata. Wszystko to spowite delikatną mgiełką i okraszone bogactwem psychodelicznych kolorów. Prawdziwy odlot bez środków psychotropowych. Te obrazy tak splotły mi się z owym albumem, że do dziś wracam do niego z niekłamaną przyjemnością, niczym Alicja do Krainy Czarów.


Gdy przed paroma laty, wypatrzyłem płytę kompaktową "Crann Ull", wiedziałem, że muszę ją mieć. Cena nie grała roli, bowiem możliwość odświeżenia wspomnień i powrót do tamtej krainy były czymś bezcennym. Lata mijały, dyskografia grupy Clannad rozszerzała się na mej półce, a ja wciąż najczęściej powracałem do płyt "Legend" oraz "Crann Ull".


W ostatnich tygodniach wybrałem się na przechadzkę po mieście. Pogoda wręcz zachęcała do spacerowania, więc czemu by nie skorzystać. Postanowiłem odwiedzić sklep z płytami i przewertować analogi. Po kilku chwilach, w moje ręce wpadły dwa albumy grupy Clannad, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca. Najpierw natknąłem się na trzecią w dyskografii płytę "Dúlamán" (1976), a crème de la crème stanowił wspomniany już "Crann Ull". Niestety, nie byłem przygotowany na wydatek rzędu 75 złotych, więc po obejrzeniu obu płyt, opuściłem sklep. Nie dawały mi one jednak spokoju i wracałem do nich myślami co pewien czas. Zważywszy, że nie są to płyty tak często spotykane, tym większa nachodziła mnie na nie ochota. Udałem się tam po kilku dniach by odsłuchać owe winyle. Może będą w na tyle złym stanie, że nie warto będzie je nabywać - łudziłem się. Gdy przekroczyłem próg sklepu zobaczyłem, że jakiś klient właśnie je ogląda. Serce niemal stanęło mi w gardle, ale na moje szczęście trafiły one z powrotem do skrzyni. Czym prędzej grabnąłem obie płyty i poprosiłem o ich nastawienie. Grały bardzo ładnie, więc trzeba było podjąć decyzję. Teraz albo nigdy - pomyślałem. Gdy byłem już przekonany do zakupu, postanowiłem przyjąć strategię jak na arabskim bazarze. Tam negocjacje to wręcz obowiązek, a nie targując się, możesz nawet urazić sprzedawcę. Postanowiłem spróbować i ku mojej uciesze, udało się nieco obniżyć cenę. Zazwyczaj jednak tego nie robię, wiedząc w jak ciężkiej sytuacji są dziś sklepy z płytami. Wspierajmy więc je póki jeszcze istnieją, a targowanie niechaj będzie naszą ostatecznością.

Jakub "Negative" Karczyński

1 komentarz:

  1. Inspirujący tekst Jakubie. Albumu "Dúlamán" nie znam zupełnie, ale tak się składa, że "Crann Ull" mam i to również na winylu (w ramach ciekawostki dodam, że kosztował 2 euro), więc prawdopodobnie dzisiejszego wieczoru sobie go posłucham - na inaugurację jesieni, która przynajmniej na Zielonej Wyspie zbliża się dużymi krokami. Poza tym nowa płyta Clannad pojawi się lada moment na rynku, trzeba pomału wczuwać się w klimat.

    OdpowiedzUsuń