Ostatnie dni czerwca to dla mnie niesamowity czas. Wszystko za sprawą koncertu grupy Kraftwerk w ramach festiwalu Malta. Gdy tylko ogłoszono, że wystąpią w Poznaniu, wiedziałem, że nie będzie to zwyczajny koncert. Czy spodziewałem się tego co miało nastąpić? Chyba nie. Nawet nie przypuszczałem, że dane mi będzie być na ich występie. Bilety do najtańszych nie należały, a jak wiadomo, zawsze znajdzie się tysiąc innych wydatków. A to człowiek coś upatrzy w serwisach aukcyjnych, a to nowe płyty puszczą oczko z regału sklepowego. Trudno przejść mi koło takich rzeczy obojętnie, a co dopiero mówić o bilecie za 200 zł. Postanowiłem obejść się smakiem. Trudno, nie obejrzę występu tych robotów z Dusseldorfu. I kiedy właściwie wszystko było przesądzone, stała się rzecz niebywała.
Przychodząc któregoś dnia do pracy, już w progu odbieram gratulacje od współpracowników. Nie bardzo wiedząc o co się rozchodzi, próbuję dociec sedna sprawy. Dość szybko wyjaśnia się, że oto wygrałem bilety na koncert Kraftwerk. Słysząc to, w dalszym ciągu nie dowierzam. - Jak to wygrałem bilety na Kraftwerk? Serio? - Serio, serio. Łał, taka wiadomość może zwalić człowieka z nóg. I jak tu nie wierzyć w szczęście. Najczęściej przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie.
Gdy już ochłonąłem, trzeba było pomyśleć kogo zabrać ze sobą na ten koncert. Żona raczej nie gustuje w tego typu muzyce, a chciałem wziąć tam kogoś, kto naprawdę doceni wartość tego występu. Padło na mego znajomego, pasjonata muzyki, radiowca, który podobnie jak ja, wydaje ostatnie pieniądze na płyty, a na koncerty niestety już mu grosza nie starcza. Takie to już życie kolekcjonera płyt.
Pod wieczór 28 czerwca, z biletami w ręku, udaliśmy się do Starej Gazowni, gdzie na dziedzińcu rozstawiono scenę. Muszę przyznać, że miejsce kapitalnie korespondowało z muzyką jaka miała tam zabrzmieć. Architektura Starej Gazowni, jak i przyległych zabudowań nadgryzionych zębem czasu, to wręcz wymarzone miejsce dla muzyki elektronicznej. Industrial pełną gębą. Po wejściu na teren koncertu otrzymaliśmy okulary 3D, bowiem występ Kraftwerk miał nie tylko zachwycać muzyką, ale i wizualizacjami.
Gdy tylko zabrzmiały pierwsze dźwięki, przenieśliśmy się w zupełnie inny świat. Próżno było szukać w nim ludzkich emocji. Tam niepodzielnie rządziła precyzyjna automatyka, dehumanizacja i mechaniczny chłód. Cztery "roboty" stojące na scenie i wygrywające robocie przeboje, sprawiły, że krew w żyłach zaczęła żywiej pulsować. Wizualizacje wychodzące z tła, zapierały dech w piersiach. Przy dźwiękach "The Robots" ożyła okładka "Die Mensch Machine", a zespół skandował We are the robots. Trudno było się z tym nie zgodzić, bowiem tak też się zachowywali. Zresztą za nadmierną ekspresję czy taniec można było swego czasu wylecieć z grupy Kraftwerk. Liczyła się precyzja i wiarygodność, której tego wieczora nie zabrakło. Muzyka napędzała obrazy, a nam nie pozostało nic innego jak tylko je podziwiać. Łapaliśmy więc zmierzające ku nam nuty, robiliśmy uniki przed stacją kosmiczną, której iglica prawie wbijała się człowiekowi w udo, a na koniec podziwialiśmy witaminy. Efekty efektami, ale przecież tak naprawdę liczyła się muzyka. W tej materii Kraftwerk nie zawiódł. Pojawiły się chyba wszystkie najbardziej znane utwory z ich kariery. Wymienię choćby "Das Modell", "Trans Europe Express", "Autobahn", "Tour De France", "Radioaktivity" czy "Music Non Stop". Wszystkie one wywoływały entuzjazm wśród zgromadzonej publiczności. Nie zabrakło także tych mniej znanych, przeznaczonych dla bardziej osłuchanych widzów. Ukłonem w stronę polskiego odbiorcy był "Pocket Calculator" wykonany w naszym języku. Muszę przyznać, że brzmiało to perfekcyjnie jak zresztą na roboty przystało. Ręce same składały się do oklasków.
Ku memu zaskoczeniu, w pewnym momencie dało się słyszeć coś co brzmiało jak fragment piosenki "Talk" grupy Coldplay. Jak widać świat muzyki, to świat nieustannych zapożyczeń. Nawet lider Coldplaya postanowił uszczknąć sławy z bogatego dorobku grupy Kraftwerk. Nie mam zresztą o to do niego pretensji.
Na pochwalę zasługuje realizacja tego koncertu, począwszy od dźwięku, poprzez wizualizacje, a na światłach skończywszy. Słowem niemiecka precyzja.
Na koniec dodam tylko, że udając się na ten koncert, czułem podskórnie, że będzie to występ jaki zapamiętam na długie lata. Nie myliłem się. Mój pierwszy koncert 3D zaserwowany przez roboty z Dusseldorfu, okazał się daniem nad wyraz udanym, dobrze doprawionym i gustownie podanym. I pomyśleć, że mało brakowało, a obszedłbym się smakiem.
Jakub "Negative" Karczyński