11 kwietnia 2013

NICK CAVE & THE BAD SEEDS "PUSH THE SKY AWAY" (2013)


Nowy album Nicka Cave'a i jego złych nasion był dla mnie sporym zaskoczeniem i po raz kolejny uświadomił mi, że to człowiek, którego nie da się łatwo zaszufladkować. Po hałaśliwym i odwołującym się do estetyki Grindermana albumie "Dig, Lazarus, Dig!!!" otrzymaliśmy niemal jego przeciwieństwo. Wyciszony, zaaranżowany w sposób bardzo oszczędny niemal ascetyczny, był niczym kubeł zimnej wody na rozpaloną głowę.

Nie pokochałem tego albumu od pierwszego wejrzenia. Co więcej, wydał mi się nudny i nie dawałem mu większych szans na zaskarbienie sobie mego serca. Na szczęście kilka kolejnych odsłuchów zatarło to niekorzystne, pierwsze wrażenie. W przypadku tego typu artystów pospieszne wydawanie sądów jest niewskazane. Pewne płyty wymagają czasu i uważnej analizy, stąd też nie spieszę się z pisaniem recenzji by móc rzetelnie i od serca ocenić pracę danego artysty. Co zatem otrzymujemy na najnowszym krążku? Przede wszystkim szczerość, emocje i utwory, w których można się zakochać. Już pierwsze dźwięki czarują nastrojem i wyznaczają kurs dla tego albumu. "We No Who U R", to doskonałe wprowadzenie, mające nawet pewien potencjał przebojowości. Spodoba się na pewno wszystkim romantykom, tak jak i następujące po nim "Wide Lovely Eyes". To jednak dopiero początek, bowiem dalej czai się singlowy "Jubilee Street", którego słusznie wytypowano do promocji albumu. Ten niemal siedmiominutowy kolos, urzeka nie tylko piękną melodią, ale i wysmakowaną aranżacją partii smyków. Nie sposób przejść koło tego utworu obojętnie, no chyba że ma się serce z kamienia. Ledwie zdążymy złapać oddech, a już swymi głosami wabią nas syreny. Powiedzieć o tym nagraniu, że jest piękne to jakby nie powiedzieć nic. Tęsknota i wzruszenie rozbijają się o nasze serce niczym fale morza o skalisty brzeg. Poza pięknymi melodiami, nie brak też i takich, które wywołują niepokój i gęsią skórkę. Tak, tak, pan Cave nie zapomniał jak się straszy. Posłuchajcie nagrania tytułowego, a zrozumiecie o czym mówię. To perła nie tylko tego albumu, ale i jeden z najjaśniejszych punktów w całej karierze Cave'a i jego Złych Nasion. Te cztery ostatnie minuty, to wręcz wymarzone zwieńczenie albumu. Po czymś takim nie trzeba już nic więcej dodawać.

Polecam szczególnie nowy album tym, których zmęczył Cave w wydaniu Grindermana jak i tym, którzy tęsknili za tym romantycznym obliczem mistrza. Na pewno nie jest to album dla wszystkich, ale nie powinien zawieść miłośników jego talentu. Co tu dużo pisać, Nick Cave jest jak wino z najlepszych, francuskich winnic. Czasem słodki, czasem trochę cierpki, ale i tak pijemy go ze smakiem i zadowoleniem na twarzy. 

Jakub "Negative" Karczyński
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz