02 października 2019

ULICZKI, KAWIARNIE I DŹWIĘK

Na horyzoncie mgła rozpostarła się niczym wielka kurtyna, przesłaniając świat przed oczami ciekawskich. Za nią wszak jesień przemalowuje letnie krajobrazy na swój gust i podobieństwo. Barwi liście, przerzedza czupryny drzewostanom dmuchając w nie zimnym wiatrem. Proces ten jest już nieodwracalny. Jednych fakt ten zasmuca, innych wprost przeciwnie. Wszak ubieranie na cebulkę też ma swoje zalety, tak jak i bogata gama jesiennych herbat i soków, kuszące nas swoimi różnorodnymi smakami. W takiej to oto scenerii rozpocząłem swój tygodniowy urlop. Spędzę go na słuchaniu muzyki, czytaniu książek i być może na przemierzaniu poznańskich uliczek prowadzących do Starego Rynku. Uwielbiam takie bezcelowe szwendanie się po mieście, wypatrywanie tego czego na co dzień dostrzec nie sposób. A przecież wystarczy zadrzeć głowę ku górze by podziwiać piękne zdobienia kamienic czy zachwycić się ptakami szybującymi na tle stalowego nieba. Odwiedzam też ciekawe miejsca takie jak choćby kawiarnie, w których to można spokojnie wypić herbatę, kawę czy gorącą czekoladę. Staram się wybierać miejsca raczej na uboczu, gdzie nie ma, aż tylu klientów. Najlepszą porą jest pora przedpołudniowa, gdy miasto budzi się do życia, a kawiarnie dopiero przygotowują się do pełnego rozruchu. Zasiadam sobie wtedy wygodnie w jakimś kącie, zamawiam coś do picia i oddaje się lekturze. Szkoda, że tak rzadko korzystamy z uroków tego typu miejsc. Zdecydowanie częściej przesiadujemy w głośnych klubach, barach czy pijalniach mocniejszych alkoholi. Zgiełk tam niesamowity, tak że ciężko zebrać myśli. Z tej też przyczyny preferuję bardziej kawiarnie, bo tylko tam można usłyszeć drugiego człowieka. Ubolewam nieco, że ich rola jest znacząco mniejsza niż przed laty, gdy były one miejscami niezwykle istotnymi dla kształtowania się naszej kultury. W nich to spotykali się między innymi pisarze, aby nie tylko dyskutować o sprawach poważnych, ale także i tych błahych. Plotki przeplatały się z anegdotami, a bywanie i pokazywanie się w kawiarniach było niezwykle istotne dla kreowania swojego wizerunku. Można by rzec, że przedwojenna kawiarnia literacka pełniła podobną rolę jak obecnie portale społecznościowe. Tworzyły one nie tylko dobry klimat, ale i pokazywały, że kultura jest istotną częścią naszego życia. Dziś już pozostały po nich tylko wspomnienia, do których możemy powracać za sprawą takich pozycji jak choćby "Warszawskie kawiarnie literackie" Andrzeja Z. Makowieckiego. 

Pozostając w tym sentymentalnym nastroju nastawiłem dziś sobie album "Spellbound Scenes Of My Cure" (2015) Maximiliana Heckera. Jego zjawiskowo piękny głos cudownie nastraja, a subtelna muzyka wprawia w zadumę. Czegóż chcieć więcej w takim dniu jak dziś? Maximiliana poznałem przed wielu, wielu laty za sprawą nieodżałowanej audycji "Trójkowy ekspres" Pawła Kostrzewy. Lata mijają, a ta muzyka wciąż jest tak samo dobra. Dobra by posmucić się w samotności jak i spędzić romantyczny wieczór we dwoje.

Kolejny album, który wypełnia dziś przestrzeń mojego mieszkania przyjechał do mnie prosto z Anglii. Ten najnowszy nabytek w mojej kolekcji to prawdziwa perełka, wyszperana na portalu aukcyjnym za naprawdę przyzwoite pieniądze. Martyn Bates bo jego mam tu na myśli, poza tym, że udziela się w grupie Eyeless In Gaza, wędruje też swoim własnym szlakiem. Album "Stars Come Trembling" (1990) nie odbiega daleko od tego czym czarowało nas Eyeless In Gaza. Już choćby sam głos Martyna nie pozwala zapomnieć o tym skąd się wywodzi. Słuchając tej płyty mam takie nieodparte wrażenie, że cała ta muzyka stoi trochę z boku. Jeśli większość artystów jeździ jednym bądź drugim pasem, tak Martyn konsekwentnie przemierza bezdroża. Może i tempo tej podróży jest wolniejsze, ale oferuje ona zdecydowanie więcej atrakcji. Jeśli nie mieliście jeszcze do czynienia z muzyką tego artysty, a lubicie grupy w rodzaju Talk Talk, The Blue Nile czy The The to w dźwiękowym świecie Martyna Batesa poczujecie się jak w domu. Muzyka nawinie się Wam na uszy niczym najlepszy włoski makaron. Zatem bon appétit

Jakub Karczyński
 

5 komentarzy:

  1. Eyless to jest to.. - na pewno widziałeś ten koncert: https://isolations.blogspot.com/2018/11/niezapomniane-koncerty-eyless-in-gaza.html

    Planuję opisać ich Back From the Rains - moim zdaniem płytę doskonałą, no i akurat na jesień jak znalazł. Nie sięgałem do solowych dokonań Batesa - muszę to zrobić. Miłego urlopu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Back From The Rains" też wylądował u mnie w odtwarzaczu. Swego czasu byłem zachwycony tym albumem i nadal w tym wzglądzie nic się nie zmieniło. Płyta robi niesamowite wrażenie, ale i solowy Bates smakuje wybornie. Polecam sprawdzić "Stars Come Trembling" bo wart jest grzechu :)Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  2. Sprawdzę dzieki, a koncert widziałeś? To bardzo fajny dokument, unikalny bo grają na weselu.. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie widziałem, ale chętnie obejrzę. Eyeless In Gaza na weselu? W życiu by mi to do głowy nie przyszło :)

      A jeśli już przy weselnych klimatach jesteśmy, to był swego czasu taki jeden znany zespół, który zagrał na polskim weselu. Rzecz działa się w Poznaniu, w zamierzchłych latach osiemdziesiątych, a zespół nazywał się Iron Maiden, ale o tym pewnie już wiesz :) Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Tego nie wiedziałem.. A co do Eyless to tak - wesele, szok po prostu, taki zespól mieć to jest coś..

      Usuń