Gdy ukazywał się album "4:13 Dream" (2008) miałem dwadzieścia pięć lat i nawet nie przypuszczałem, że na następną płytę The Cure przyjdzie mi czekać długich szesnaście lat. W tym czasie zdążyłem wziąć ślub, kupić mieszkanie oraz powołać na ten świat dwójkę fantastycznych dzieciaków. Można więc rzec, że nie próżnowałem, w przeciwieństwie do ekipy Roberta Smitha, która ograniczyła się do aktywności koncertowej. Lider co prawda angażował się w różnego rodzaju kolaboracje muzyczne, udzielając się na płytach innych artystów, ale w żaden sposób nie było to w stanie zaspokoić apetytu fanów. Każdy z nich i tak wyczekiwali nowej płyty The Cure, która nie nadchodziła. Pierwsze w miarę konkretne pogłoski pojawiły się w 2018 roku i kiedy już wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze nastała cisza. Temat powracał co jakiś czas, a wraz z ogłoszeniem trasy koncertowej mającej promować nową płytę można się było spodziewać, że w końcu otrzymamy to dzieło lecz trasa minęła i znów zapadła cisza. Przestałem się więc ekscytować tym tematem i skupiłem się na tym co faktycznie pojawiało się na rynku. Sprawa nowej płyty The Cure była jednak gdzieś z tyłu głowy bo jakże można zapomnieć o zespole, który kształtował i sprofilował mój nastoletni mózg. Wszystko wskazuje jednak na to, że ten jeden z najdłuższych muzycznych porodów będzie miał w końcu swoje rozwiązanie. Zespół choć nie zakomunikował tego wprost dał swym fanom kilka wskazówek. Na początek zmieniono zdjęcie profilowe, gdzie na czarnym tle zaprezentowano nowe logo. Następnie porozsyłano tajemnicze kartki, na których to wytłoczono nazwę płyty i ciąg rzymskich znaków, które to skrywały w swym wnętrzu datę 01.11.2024. Myślę więc, że mamy się w końcu czego uczepić. Ten grunt nie powinien nam się już usunąć spod stóp. Panie Smith, nieźle nas pan przetrzymał. Mam nadzieję, że płyta nas nie rozczaruje. Cztery znane już utwory (Alone, And Nothing Is Forever, I Can Never Say Goodbye, Endsong) są po prostu obłędne. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o A Fragile Thing, które brzmi jak kiepski B-side. Może na płycie zagra jakoś lepiej, ale póki co to najsłabsze ogniwo w tym łańcuchu. Na album "Songs Of The Lost World" składać będzie się dziesięć kompozycji więc znamy już połowę płyty. Tajemnicą pozostają nagrania Vanishingsong, Feather In The Waves, Moonsong, Another (Happy) Birthday oraz No Care. Trzymajmy więc kciuki za to by ten powrót ożywił w naszych sercach zastygłe uczucia. Jeśli ma to być ostatni akord w historii The Cure to niech wybrzmi on głośno i wyraźnie. Miejmy nadzieję, że echom jego wspomnień towarzyszyć będzie ciepła nostalgia, a nie gorycz rozczarowania. Po tylu latach wyczekiwania byłby to spory zawód, którego żaden fan nie chce doświadczyć. Odliczając czas pozostały do premiery płyty wspomnijmy wszystkie dobre chwile jakie spędziliśmy z muzyką The Cure. Cieszmy się tym oraz faktem, że po latach nieobecności The Cure powraca na muzyczną mapę świata choćby tylko po to by przypomnieć nam jak ważni byli, są i zawsze będą.
Jakub Karczyński