19 września 2024

PIEŚNI ZAGINIONEGO ŚWIATA


Gdy ukazywał się album "4:13 Dream" (2008) miałem dwadzieścia pięć lat i nawet nie przypuszczałem, że na następną płytę The Cure przyjdzie mi czekać długich szesnaście lat. W tym czasie zdążyłem wziąć ślub, kupić mieszkanie oraz powołać na ten świat dwójkę fantastycznych dzieciaków. Można więc rzec, że nie próżnowałem, w przeciwieństwie do ekipy Roberta Smitha, która ograniczyła się do aktywności koncertowej. Lider co prawda angażował się w różnego rodzaju kolaboracje muzyczne, udzielając się na płytach innych artystów, ale w żaden sposób nie było to w stanie zaspokoić apetytu fanów. Każdy z nich i tak wyczekiwali nowej płyty The Cure, która nie nadchodziła. Pierwsze w miarę konkretne pogłoski pojawiły się w 2018 roku i kiedy już wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze nastała cisza. Temat powracał co jakiś czas, a wraz z ogłoszeniem trasy koncertowej mającej promować nową płytę można się było spodziewać, że w końcu otrzymamy to dzieło lecz trasa minęła i znów zapadła cisza. Przestałem się więc ekscytować tym tematem i skupiłem się na tym co faktycznie pojawiało się na rynku. Sprawa nowej płyty The Cure była jednak gdzieś z tyłu głowy bo jakże można zapomnieć o zespole, który kształtował i sprofilował mój nastoletni mózg. Wszystko wskazuje jednak na to, że ten jeden z najdłuższych muzycznych porodów będzie miał w końcu swoje rozwiązanie. Zespół choć nie zakomunikował tego wprost dał swym fanom kilka wskazówek. Na początek zmieniono zdjęcie profilowe, gdzie na czarnym tle zaprezentowano nowe logo. Następnie porozsyłano tajemnicze kartki, na których to wytłoczono nazwę płyty i ciąg rzymskich znaków, które to skrywały w swym wnętrzu datę 01.11.2024. Myślę więc, że mamy się w końcu czego uczepić. Ten grunt nie powinien nam się już usunąć spod stóp. Panie Smith, nieźle nas pan przetrzymał. Mam nadzieję, że płyta nas nie rozczaruje. Cztery znane już utwory (Alone, And Nothing Is Forever, I Can Never Say Goodbye, Endsong) są po prostu obłędne. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o A Fragile Thing, które brzmi jak kiepski B-side. Może na płycie zagra jakoś lepiej, ale póki co to najsłabsze ogniwo w tym łańcuchu. Na album "Songs Of The Lost World" składać będzie się dziesięć kompozycji więc znamy już połowę płyty. Tajemnicą pozostają nagrania Vanishingsong, Feather In The Waves, Moonsong, Another (Happy) Birthday oraz No Care. Trzymajmy więc kciuki za to by ten powrót ożywił w naszych sercach zastygłe uczucia. Jeśli ma to być ostatni akord w historii The Cure to niech wybrzmi on głośno i wyraźnie. Miejmy nadzieję, że echom jego wspomnień towarzyszyć będzie ciepła nostalgia, a nie gorycz rozczarowania. Po tylu latach wyczekiwania byłby to spory zawód, którego żaden fan nie chce doświadczyć. Odliczając czas pozostały do premiery płyty wspomnijmy wszystkie dobre chwile jakie spędziliśmy z muzyką The Cure. Cieszmy się tym oraz faktem, że po latach nieobecności The Cure powraca na muzyczną mapę świata choćby tylko po to by przypomnieć nam jak ważni byli, są i zawsze będą.


Jakub Karczyński

   

13 września 2024

ZAGINIONA SIOSTRA


Nie pamiętam dokładnie kiedy kupiłem ten album, ale z pewnością gości w mym domu już od kilku dobrych lat. Spoczywał sobie na dość sporej kupce płyt do przesłuchania, ale jakoś nie miałem odpowiedniego natchnienia by się w niego wsłuchać. Nadgryzłem go kilkukrotnie lecz chyba nigdy nie wysłuchałem go w całości. Sądziłem nawet, że to coś nie do końca w moim guście pomimo tego, że stworzył ten album jeden z muzyków The Sisters Of Mercy. Sięgnąłem niedawno po ten album bez większego entuzjazmu. Raczej by go zwyczajnie odfajkować i wrzucić na stos płyt do odsprzedania. Posłuchałem raz, drugi i teraz wprost nie mogę się od niego oderwać. Pod szyldem Broon ukrywa się Andreas Bruhn. Ten niemiecki gitarzysta został odkryty przez Andrew Eldritcha w jednym z pubów i zaangażowany do kolejnej inkarnacji The Sisters Of Mercy. Nagrał on z Siostrzyczkami album "Vision Thing" (1990), który to zamyka dorobek zespołu. Po tym czasie Andreas wkroczył na swoją solową ścieżkę. Materiał zebrany na albumie miał być początkowo zaproponowany Eldritchowi na nową płytę The Sisters Of Mercy, ale Andrew ponoć go odrzucił. Sam zainteresowany twierdzi jednak, że taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Gdziekolwiek leży prawda, faktem jest, że debiut Broon wart był tego by się nad nim pochylić. Swoją drogą jestem ciekaw co też z tej materii stworzyłby Eldritch. Czy jest czego żałować? Tego już się niestety nie dowiemy, ale autorskie podejście Bruhna jest na tyle wyśmienite, że nie zawracam sobie głowy tym hipotetycznym scenariuszem. Nie zmieniłbym ani jednej nuty w takich kompozycjach jak On My Side, Forever Gone czy Jolene. Jeśli dodamy do tego świetną pracę gitary to nie ma siły by nie zakochać się w tej płycie. Te trzy utwory kompletnie wywracają pionki na szachownicy. Album ten jest najlepszym świadectwem na to, że w muzyce liczą się emocje, piękne melodie i szczerość. Poza tym obala mit, że tylko solowe płyty wokalistów są coś warte. Absolutnie nie. Warto śledzić kariery muzyczne także innych członków bo przecież są oni równie kreatywni i twórczy. Dowodów na to w świecie muzycznym jest aż nadto. By nie być gołosłownym odeślę was do płyty "Lose The Faith" (2005) jaką nagrał Simon Hinkler z The Mission. Słuchałem jej ostatnio równie intensywnie co debiutu Broon. Simon podobnie jak Andreas jest gitarzystą tyle że z konkurencyjnego obozu. Od The Mission do  The Sisters Of Mercy droga jednak krótka. Sami przecież dobrze wiecie jakie były koleje losu tych dwóch formacji. Jeśli jednak nie byliście na tyle pilnymi uczniami to polecam zgłębić biografię The Sisters Of Mercy "Heartland" Andrew J Pinnella, którą to przed laty opublikowało wydawnictwo Rock-Serwis". Wciąż jest to jedyna biografia tej grupy dostępna w języku polskim i nie zanosi się by ten stan rzeczy miał ulec zmianie. Gdyby nie upór Tomka Beksińskiego to do dziś czytalibyśmy historię Sióstr w oryginale. I chwała mu za to.


Jakub Karczyński