16 września 2021

JAK KAMIEŃ W BUCIE


Płyty zacząłem kolekcjonować gdzieś tak w czasach licealnych. Nie pamiętam dokładnie momentu przejścia z kaset na srebrzyste dyski, ale musiało to być gdzieś w okolicach 2001 roku. Aż nie chce mi się wierzyć, że od tego momentu minęło już dwadzieścia lat. Jednak to nie o upływie czasu chciałem dziś napisać, a o płytach, których pozbyłem się lekkomyślnie na przestrzeni tych lat. Proces kształtowania kolekcji jest w moim przypadku dziełem zarówno nabywania jak i pozbywania się płyt. Uważam to za naturalne i zdrowe działania. W przeciwnym wypadku groziłby mi rozrost kolekcji do niebotycznych rozmiarów. Z tej też przyczyny pozbywam się części zbiorów by zrobić miejsce dla kolejnych albumów. Niekiedy decydowałem się zamienić starą edycję na rzecz remasterów co z perspektywy czasu uważam za błąd. Na szczęście dość szybko zaniechałem tego procederu. Niestety część płyt zdążyła już powędrować w świat. Odzyskiwanie ich zajęło mi nieco czasu. Były jednak takie albumy jak choćby "Join Hands" (1979) Siouxsie And The Banshees, którego brak uwierał mnie niczym kamień w bucie. Choć na półce posiadam remastera z dwoma dodatkowymi nagraniami to jednak to stare wydanie było jak wyrzut sumienia, którego nijak nie dało się zagłuszyć. Na szczęście od kilku dni nie muszę wsłuchiwać się w jego pojękiwania bowiem oto do kolekcji po wielu latach nieobecności powróciło wreszcie "Join Hands" w swej starej odsłonie. Cieszy mnie to tym bardziej, że płyta ta jest w doskonałym stanie. Słucham jej sobie już drugi dzień i jakoś tak dobrze rezonuje mi ona w uszach. Z ciekawości porównam sobie oba wydania bowiem przed laty gdy dokonywałem takowego sprawdzenia w przypadku debiutu Siouxsie And The Banshees miałem wrażenie, że stare edycje mają cieplejsze brzmienie podczas gdy remastery były bardziej surowe. Jeśli tak faktycznie jest to warto mieć na półce obie wersje. Tak dla spokoju duszy.

 

Jakub Karczyńśki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz