13 marca 2020

THE PSYCHEDELIC FURS - THE PSYCHEDELIC FURS (1980)

Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień,
Już bliżej jest niż dalej, o tym wiesz.
Czterdzieści lat minęło, odeszło w cień,
I nigdy już nie wróci, rób, co chcesz.

Tak w tym roku mogłaby sobie zaśpiewać grupa The Psychedelic Furs, gdyby tylko znała temat przewodni z "Czterdziestolatka", a wszystko to w związku z przypadającym w tym roku czterdziestoleciem ich debiutanckiej płyty. Jubileusz ten miał miejsce dosłownie przed kilkoma dniami. To właśnie siódmego marca 1980 roku, na sklepowych półkach pojawił się ten niezwykły album. Wyprodukowany w większości przez jednego z najbardziej znanych dziś producentów jakim jest Steve Lillywhite. Wyjątkiem jest kilka nagrań, którym ostetecznego szlifu nadali Howard Thompson, Ian Taylor oraz sam zespół. Ciekawostką jest fakt, że album ten w wersji amerykańskiej różni się od swego brytyjskiego odpowiednika tak ilością utworów jak i ich układem. W USA słuchacze mogli usłyszeć dodatkowo  Susan's Strange oraz Soap Commercial, które to zrealizował nie kto inny jak Martin Hannett. Zabrakło jednak utworu Blacks/Radio stąd też chcąc usłyszeć to nagranie trzeba albo zakupić brytyjskie wydanie tejże płyty lub wyposażyć się w reedycję, która to zawiera nie tylko oryginalny układ utworów, wspomniane powyżej kompozycje, ale i bonus w postaci coveru Mack The Knife. Wróćmy jeszcze na chwilę do producentów tejże płyty. Obecność takich nazwisk jak Lillywhite czy Hannett na jednej płycie może działać na wyobraźnie. Lillywhite najbardziej kojarzony jest z grupą U2, z kolei Hannett zapisał się w świadomości słuchaczy jako gość od Joy Division, a przecież każdy z nich ma w swym portfolio wielu innych wykonawców, którym pomagali w produkcji ich płyt. Na przestrzeni lat, zbudowali swoją markę, pomagając takim grupom jak choćby The Psychedelic Furs, dostać się na szczyt. Nie wszystkim się udało, ale ci, którzy tam dotarli wywindowali nie tylko siebie, ale i swych producentów.

Album zaczyna się dość spokojnie i tajemniczo. To jednak tylko pozory bowiem już po chwili ten instrumentalny wstęp przeradza się w dynamiczny post punk. Gdy do głosu dochodzi szorstki, matowy i ochrypły wokal, wtedy muzyczny portret tego albumu jest już niemal gotowy. Pozostaje dodać do niego kilka detali jak choćby saksofon by uzyskać indywidualny rys, wyróżniający grupę spośród wielu innych. To jednak nie gwarantuje jeszcze sukcesu bowiem bez dobrych kompozycji na nic charyzma, charakterystyczny wokal czy wyróżnik w postaci saksofonu. Na szczęście panowie z The Psychedelic Furs pomyśleli i o tym. Nie było w tym jednak nic z chłodnej kalkulacji wykoncypowanej z myślą o listach przebojów. Utwory choć chwytliwe, nie zdradzają znamion komercyjnych kompromisów. Brzmią surowo jak na post punk przystało, a zarazem nie wyrzekają się melodii. Swymi kompozycjami tworzą system sprytnie utkanych pajęczyn, w które to łapią słuchacza i nie pozwalają mu się z nich oswobodzić. Przyznam szczerze, że nie opierałem się zbyt długo. Dałem im się złowić już przy drugim nagraniu. Sister Europe bo o nim mowa, ma w sobie coś takiego co mnie obezwładnia i nie pozwala wykonać jakiegokolwiek ruchu. Ta swoista katatonia to stan, z którego nie umiem się wyrwać. Być może ma na to wpływ ta swoista melancholia, która unosi się nad tym utworem. Wciąga mnie z każdą sekundą niczym ruchome piaski, a ja nawet nie podejmuję próby wyswobodzenia się. W takiej muzyce mogę pogrążyć się po same uszy. W podobne tony uderza Susan's Strange, które to jak już wspominałem dane było początkowo usłyszeć tylko posiadaczom amerykańskiego wydania tej płyty. I choć nie jest to nic co by mogło wam spędzać sen z powiek to trudno też uznać je za tak zwaną zapchaj dziurę. Z objęć melancholii wyrywają nas z kolei dynamiczny Fall oraz We Love You, w których to do głosu dochodzi pierwiastek punk rockowy. Z kolei w Soap Commercial uwydatniają się elementy charakterystycznego stylu Joy Division, ale to chyba zrozumiała rzecz skoro produkcja spoczęła w takich, a nie innych rękach. W połączeniu z charakterystycznym brzmieniem wypracowanym przez grupę dało to niezwykle interesujący efekt. To co jednak zwraca moją szczególną uwagę to nagranie Imitation Of Christ. W mojej opinii najlepsza rzecz na tym albumie, która mogłaby stanowić za ich wizytówkę. Nieco więc szkoda, że zespół nie zdecydował się zakończyć tym nagraniem płyty bo byłoby to takie swoiste postawienie kropki nad i. W brytyjskim wydaniu kompozycja ta znajduje się na pozycji numer trzy, z kolei w amerykańskim wydaniu, które przychodzi mi tu recenzować, utwór ten umieszczono pod numerem siedem. Do końca pozostały więc nam jeszcze trzy utwory. Niezwykle energetyczny Pulse, wypada całkiem nieźle, w przeciwieństwie do dość monotonnego Wedding Song, które nie wnosi nic istotnego do obrazu całości. Dobrze więc, że to nie ono kończy album. Ten zaszczyt przypadł w udziale kompozycji Flowers. Może nie jest to rzecz z gatunku klękajcie narody, ale wstydu grupie bynajmniej nie przynosi. Powiem więcej to bardzo udane zakończenie, pełne energii i naturalnego luzu. Po czymś takim, aż chce się nastawić płytę jeszcze raz.

Debiutancki album The Psychedelic Furs choć ma na karku już czterdzieści lat, to wciąż jest niezwykle żwawy i co najważniejsze nie trąci myszką. Z pewnością i dziś znajdzie swych odbiorców, zważywszy na fakt, że nurt z jakiego się wywodzi jest wciąż żywy, a i młodzi twórcy sięgają ochoczo po jego wytwory. Warto więc wychodzić poza utarty kanon i posłuchać nieco rzeczy mniej oczywistych. Pierwszy album The Psychedelic Furs nadaje się do tego znakomicie. Jeśli nie mieliście okazji go poznać to nadrabiajcie szybko zaległości i koniecznie dzielcie się wrażeniami w komentarzach.

Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz