19 stycznia 2019

PODSUMOWANIE ROKU 2018

Jeśli miałbym oceniać rok 2018 po premierowych albumach jakie przyszło mi wysłuchać to z przykrością stwierdzam, że był to niezwykle słaby rok. Pocieszam się jednak tym, że z pewnością ukazały się świetne płyty, tylko nie dane mi było do nich dotrzeć. Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas, że znajdę kilka naprawdę wybitnych rzeczy i zmienię nieco opinię o tym roczniku. Dochodzą mnie jednak słuchy, że nie jestem osamotniony w mych ocenach, a to już daje nieco do myślenia. Co zatem zawiodło? Chyba wszystko po trochu. Zaczynając od pomysłów, a skończywszy na melodiach. W ostatnich latach miałem swoich faworytów już kilka miesięcy przed zakończeniem roku więc sprawa obsadzenia pierwszych trzech miejsc była stosunkowo prosta. Tym razem było inaczej. Nie pojawił się bowiem żaden album przed którym padłbym na kolana. Owszem, zdarzały się bardzo dobre płyty, ale zabrakło rzeczy wybitnych. W tym roku przyszło mi więc wybierać najlepsze albumu z zestawu płyt bardzo dobrych, dobrych, przeciętnych i słabych. Nie zabrakło muzycznych rozczarowań, zabrakło niestety zachwytów i aby to zaznaczyć postanowiłem wytypować zamiast standardowego TOP10 wyłącznie TOP5 by pozostać uczciwym tak względem siebie jak i Was. Jeśli będę po latach do czegoś wracał to z pewnością do tych kilku poniższych płyt, które to rozjaśniały mi ten ponury, muzyczny obraz roku 2018.


1. Editors "Violence"

W mojej ocenie, szczytowym osiągnięciem grupy Editors był album "The Weight Of Your Love" z  2013 roku choć i następnemu z kolei ("In Dream") niczego nie brakowało. W przeciwieństwie do grupy Interpol, która od kilku lat brzmi tak jakby wciąż nagrywali jedną i tą samą płytę, Editors starają się nadać każdemu wydawnictwu nieco inny rys i kolorystykę dzięki czemu to oni kolejny raz wygrywają to starcie "mrocznych gigantów", a "Violence" to ich drugi najlepszy album. Tak czuję i tak to słyszę.
  
2. The Damned "Evil Spirits"

Nowa płyta The Damned to z kolei największe zaskoczenie. Nie sądziłem, że panowie jeszcze coś nagrają bo od dziesięciu lat milczeli jak zaklęci. Pojawili się jak królik z kapelusza i do tego nagrali najbardziej witalny album, choć przecież bliżej im do emerytury niż do matury. Zdarza się, że brzmią jak The Stranglers, ale bynajmniej nie jest to z mojej strony zarzut. W nagranich czuć radość ze wspólnego grania, a jeśli jeszcze dołożymy do tego nośne kompozycje to otrzymujemy przepis na bardzo udany album.
  
3. Handful Of Snowdrops "Noir"

Po wspaniałej poprzedniczce zatytułowanej "III", album "Noir" okazał się dla mnie początkowo dość sporym rozczarowaniem. Próżno tu było szukać konkurencji dla takich utworów jak choćby Dead City czy The Man I Show The World , a mimo to udało mu się wedrzeć do tego podsumowania bowiem nawet najsłabsza płyta Handful Of Snowdrops jest i tak o niebo lepsza od tego co proponuje nam lwia cześć gotyckiej sceny. To co dla jednych jest sufitem, dla drugich jest zaledwie podłogą. Wystarczyło dać temu albumowi trochę czasu by zaczął nabierać rumieńców i stopniowo zniwelował początkowe poczucie goryczy i rozczarowania.

4. Made In Poland "Kult"

Made In Poland powróciło w nowym składzie, ale ze starym repertuarem. Można kręcić nosem, na to, że zabrakło premierowych kompozycji, na to, że gdy pominiemy wersje obcojęzyczne to trudno nasycić się tą zawartością, ale czasem mniej znaczy więcej. I tak jest w tym przypadku. Album zachwyca muzyką, ale i przeraża niezwykle aktualnymi tekstami choć przecież od ich powstania sporo wody w Wiśle już upłynęło. Made In Poland powróciło w nowym składzie, ale z dawnym duchem i emocjami, które czekały na odpowiedni moment by wybuchnąć z całą mocą. Cieszmy się tą chwilą póki trwa bo kto wie kiedy znów przyjdzie nam włożyć do odtwarzacza nowy album Made In Poland.

5. Pornografia "1989-1990"

Requiem Records zapełnia kolejne białe plamy w historii rodzimej muzyki i trzeba przyznać, że aż żal, że materiał ten nie ukazał się w epoce. Z pewnością dziś mógłby się poszczycić takim statusem jak "Nowa Aleksandria" Siekiery czy "Nowe sytuacje" Republiki. Zimne, ponure dźwięki przesycone atmosferą i brzmieniem tamtych czasów to jest coś czego nie da się już odtworzyć i tym bardziej należy pochylić się nad tego typu wydawnictwami. Posłuchajcie jak kształtowało się w Polsce mroczne granie, które po upływie tylu lat wciąż świetnie się broni. Miłośnicy cold wave koniecznie powinni zabrać się z tą falą.  

 

RZUTEM NA TAŚMĘ czyli lucky looser

W tej kategorii umieszczam płytę, która nie miała szczęścia dostać się do pierwszej dziesiątki (w tym wypadku piątki), a żal ją pominąć w podsumowaniu.
 

Manic Street Preachers "Resistance Is Futile"

Nigdy nie byłem fanem Manic Street Preachers bo też niespecjalnie miałem rozeznanie w ich twórczości. Wiedziałem, że istnieją, tworzą, ale ich muzyka była jakby obok mnie. Zmieniło się to dopiero w minionym roku, gdy do mych rąk trafił album "Resistance Is Futile". Pierwsze cztery nagrania zrobiły na mnie na tyle duże wrażenie, że nawet nieznaczne obniżenie pułapu lotu w dalszej części albumu nie zepsuło mi radości płynącej z jego słuchania. Trzeba będzie ponadrabiać zaległości. Koniecznie.

Jakub Karczyński
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz