Czekałem na ten album od chwili gdy tylko ujrzałem grupę na deskach poznańskiego klubu "Pod Minogą". Promenade Cinema występowali wtedy jako support przed Sexy Suicide, ale w żadnym wypadku nie można było o nich powiedzieć, że to amatorzy, którzy mieli wypełnić tylko czas w oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru. Co prawda nie mieli jeszcze na swym koncie płyty, ale dźwięki jakie zaprezentowali oczarowały nie tylko mnie, ale i sporą część zgromadzonej publiczności. Pod nazwą Promenade Cinema ukrywa się brytyjski duet z Sheffield - Emma Barson i Dorian Cramm. Inspirują się elektroniką lat 70, synth popem lat 80 oraz muzyką filmową. Z tej mieszanki wyłania się taneczna mroczna fala. Termin ten został wymyślony przez grupę, ale doskonale opisuje to co znajdziemy na albumie "Living Ghosts" (2018).
Wyprawę rozpoczynamy wraz z pierwszymi dźwiękami genialnego
As The World Stops Revolving, którego to zapamiętałem jeszcze z poznańskiego koncertu. Trudno się temu dziwić, gdyż utwór ten to prawdziwy killer. Ma wszelkie zadatki na to by powalczyć o wysokie miejsce na listach przebojów i bez większego problemu zostawić całą konkurencję za plecami. Utwór choć łatwo wpada w ucho to umiejętnie omija ścieżki wypełnione pułapkami banalności, dzięki czemu trudno się nim przesycić. Jeśli album zaczyna się od tak mocnego akcentu, to co się dzieje w dalszej jego części? Czy po takich emocjach czeka już nas tylko zjazd po równi pochyłej? Bynajmniej. Promenade Cinema nie myśli spuszczać z tonu i bez zbędnych ceregieli wyprowadza kolejny cios
. Jeśli
As The World Stops Revolving potraktować jak lewy sierpowy, to
Spotlight z pewnością jest jego prawym odpowiednikiem. Po takiej wymianie ciosów może zakręcić się w głowie. Jeszcze chwila a sędzia będzie zmuszony ogłosić nokaut.
Spotlight zaczyna
się co prawda dość spokojnie i tajemniczo jednak niech was to nie zwiedzie. Owo nagranie ma także swoją drugą twarz. Odmalowaną ekspresyjnymi pociągnięciami pędzla, z wykorzystaniem barw pełnych electroclash'owej żywiołowości i namiętności. Do tego przybrany jest on w modne i szykowne tkaniny, dopełniające obrazu całości. Owa nowoczesność uświadamia nam, że grupa pomimo zapatrzenia w przeszłość, ani myśli porzucać współczesne brzmienia. Umiejętnie balansują na granicy obu tych światów, dzięki czemu zachowują odpowiednie proporcje między tym co retro, a tym co future. Nowoczesne brzmienie i klarowna produkcja dodają dodatkowego smaku tej jakże udanej płycie. Nie stosują przy tym tanich chwytów mających zapewnić szybką i złudną popularność. Stawiają bardziej na kreowanie nastroju niż na epatowanie efektownymi błyskotkami. Dreszcz niepokoju najsilniej wyczuwalny jest w nagraniu
A Chemical Haunting, którego zwrotki mają iście upiorną atmosferę. Na szczęście refren dodaje kompozycji nieco lekkości dzięki czemu zyskuje ona refleks jasnego światła. Przyznam szczerze, że nie od razu polubiłem to nagranie. Jednak wraz z upływem czasu, doceniłem je i spojrzałem na nie nieco łaskawszym okiem.
Bez większego problemu zauroczyłem się za to kompozycją
Polaroid Stranger, do której nakręcono nastrojowy teledysk. W samym klipie niewiele się dzieje, brak w nim fabuły niemniej swój klimat ma i dobrze komponuje się z muzyką. A ta mieni się najpiękniejszymi kolorami nocy. Z pewnością spodoba się osobom, które lubią w muzyce pewną dozę tajemniczości, a i do tego nie obce są im terytoria muzyki filmowej, do której to odwołuje się raz po raz Promenade Cinema. Najbardziej wyczuwalne jest to w nagraniu
The World Of A Stranger, w którym to odnajdziemy muzyczny cytat z muzyki Vangelisa do filmu "Blade Runner". Niestety owego nagrania brak na albumie, nad czym ogromnie ubolewam. Nie pojmuję, jak można było je pominąć? Przecież miejsca na płycie nie brakowało, a i nastrojem doskonale wpisywało się ono w klimat pozostałych kompozycji. Trzeba jednak przełknąć tę gorzką pigułkę i żyć dalej. Lekiem na ten frasunek z pewnością może być
nagranie
Stock Image Model. Kto wie czy nie najmocniejsza pozycja w tym zestawieniu. Z pewnością najbardziej melancholijna i zadumana. Pięknie płynąca muzyka niesie nasze myśli gdzieś daleko za horyzont i nim się spostrzeżemy jesteśmy już po pas zanurzeni w melancholii. Och, jakże ja lubię takie kompozycje, mógłbym ich słuchać na okrągło. Zespół jednak błyskawicznie wyrywa nas z tego stanu, cucąc nas dynamicznym
The Quiet Silently Wait. Uważny słuchacz znajdzie także i tu kilka zadumanych nut, jednak całość nie pozostawia złudzeń, że wkroczyliśmy znów na dyskotekowe parkiety. Nie jest to bynajmniej zarzut bowiem ani
The Quiet Silently Wait ani
Cassette Conversations ujmy grupie w żadnym wypadku nie przynoszą. Sądzę, że jest wręcz odwrotnie. Są one kolejnymi cegiełkami, które budują tę monumentalną budowlę. Oba nagrania są wyśmienite, choć osobiście skłaniam się nieco bardziej ku
Cassette Conversations, w którym to wyciszona zwrotka genialnie koresponduje z energetycznym i przebojowym refrenem. Z kolei
The Quiet Silently czaruje pomysłowymi melodiami w końcowym fragmencie kompozycji. Słucha się tego wybornie i tak na dobrą sprawę nie ma się właściwie do czego przyczepić. Promenade Cinema na "Living Ghosts" nie zaliczyli żadnej ewidentnej wpadki, choć pewne potknięcie w nagraniu
Credits nie uszło mej uwadze. Można wyczuć w nim pewne znamiona zagubienia, niemniej nie ma to większego wpływu na ocenę albumu jako całości. Ta najdłuższa kompozycja tegoż albumu trwa prawie osiem minut, choć czas ten nie do końca został odpowiednio wykorzystany. Zaczyna się niczym ścieżka dźwiękowa do nieistniejącego filmu by chwilę później nabrać vangelisowskiego majestatu i wypłynąć na bezkresne wody oceanu. Ta dość oniryczna podróż upływa bez większych uniesień jakby zabrakło pomysłu na zagospodarowanie całej tej przestrzeni. Finał nagrania także pozostawia sporo do życzenia, kompozycja po prostu wycisza się by rozpłynąć się w szumie fal. Brak tu jakiegoś efektownego wykończenia, które wstrząsnęłoby słuchaczem. Gdyby
Credits kończyło płytę czułbym pewien niedosyt, na szczęście ostatnią przystanią jest port w Norwegii.
Norway choć równie melancholijne, ma w sobie coś czego brakowało
Credits. Tym czymś jest dobra melodia, która prowadzi słuchacza do celu niczym latarnia morska statki. Tutaj nie ma już mowy o niewłaściwym kursie. Tak właśnie powinien brzmieć finał tejże płyty i tak też brzmi. To utwór z gatunku tych, który stawia kropkę nad i. Nie ma już pytań i wątpliwości. Wszystko zostało powiedziane, czas umierać.
"Living Ghost" przywraca mi wiarę w to, że są jeszcze na tym świecie twórcy, którzy potrafią bezbłędnie znaleźć drogę do mojego serca. Uchylając drzwi do swego świata wypełnionego mrokiem, melancholią, ale i radością, odmalowali w mojej głowie kilka naprawdę majestatycznych krajobrazów godnych samego Ridleya Scotta. Ta niezwykła podróż pełna klisz, panoramicznych kadrów, osnuta mgiełką tajemniczości ma w sobie urok, któremu trudno się oprzeć. W głowie zamiast myśli kłębią mi się teraz kilometry celuloidowej taśmy, na której to Promenade Cinema zarejestrowali album godny tego by znaleźć się wśród najlepszych płyt tego roku.
Jakub Karczyński