17 lutego 2018

NA PIRACKICH WODACH

W przestrzeni największego rodzimego portalu aukcyjnego jestem od jakiś dziesięciu lat. Kupuję tam w przeważającej większości płyty. Za jego pośrednictwem wzbogaciłem swoją płytotekę o wiele wyjątkowych i unikatowych pozycji, stąd też złego słowa nie dam powiedzieć na jego zasoby. Co do samej obsługi, też nie mam uwag. Przynajmniej przez te dziesięć lat nie miałem większych problemów bo i sytuacji, w których musiałbym korzystać z ich pomocy było tyle co palców u ręki ślepego drwala. Niemniej co jakiś czas docierały do mnie informacje, że w tej przestrzeni można natknąć się na wielu nieuczciwych sprzedawców co to wysyłają cegły zamiast telefonów. Jako że telefony nie są w polu moich zainteresowań, to tylko kwestią czasu było natknięcie się na podobnych gagatków, którzy próbują zarobić na życie, oferując rzekomo oryginalne płyty. Pierwszą taką sytuację miałem przed dobrych kilku laty z albumem Budgie "Deliver Us From Evil" (1982). Gdy tylko wziąłem go do ręki czułem, że coś jest z nim nie tak. Zacząłem szukać zdjęć w Internecie, porównywać, zasięgać opinii znajomych by upewnić się, że mój nos nie jest czasem przewrażliwiony. Nie był. To co otrzymałem w przesyłce od pewnej pani, był to ewidentny pirat, podróba wykonana dobrze, ale nie idealnie. Dla mniej wprawnego oka taka płyta mogłaby przejść pozytywnie kontrolę jakości, ale nie ze mną takie numery. Człowiek ma w domu trochę tych płyt więc doskonale wie jaki papier jest używany do druku okładek, jak powinna wyglądać czcionka, no i przede wszystkim wie czym jest IFPI oraz wie, że cyferki na płycie i okładkach muszą się zgadzać. Niestety wielu sprzedawców nie zamieszcza oryginalnych zdjęć sprzedawanych przedmiotów więc nie ma jak przekonać się o tym co de facto nabywamy. Zazwyczaj kusi nas wyjątkowo atrakcyjna cena, a to niekoniecznie musi być interes życia. Jeśli płyta w sklepie kosztuje 70 zł, a w portalach aukcyjnych trzyma podobną cenę, to warto się zastanowić co jest tego powodem. Tak samo sprawa ma się z unikatami czy japońskimi wydaniami. Mnie ostatnio skusiła oferta płyty "Gra" Roberta Gawlińskiego. Cena wydawała się okazyjna, choć jak tak sobie teraz myślę to zbyt tania jak na ten album. Chyba chciałem uwierzyć w to, że sprzedający nie zna się za bardzo na wycenie płyt i chce się pozbyć zalegających mu klamotów. I żyłem sobie w tym stanie do czasu, aż wyjąłem przesyłkę ze skrzynki i zajrzałem do jej wnętrza. Nos niebezpiecznie mnie zaswędział więc zacząłem bacznie przyglądać się temu wydawnictwu. Pierwszym podejrzanym była poligrafia, jakaś taka przyciemniona i z kolorystyką nie do końca wpisującą się paletę barw okładki jaką znałem. Poza tym napisy na niej były lekko zamazane. Im drobniejsze tym gorzej wyglądały. Logo gazety patronującej wydaniu też jakieś podejrzanej barwy, no i papier na jakim to wydano nie wzbudzał mojego zaufania. Pierwszy rzut oka na płytę przekonał mnie, że okładki może jakieś lewe, ale płyta to chyba oryginalna, bo faktycznie wyglądała całkiem przyzwoicie. Porównałem sobie więc numery wdrukowane na książeczce z tymi z płyty. Wszystko szło dobrze do czasu gdy dotarłem do ostatnich cyfr, które nie mogły dojść ze sobą do porozumienia. To był pierwszy sygnał, że chyba ktoś tu próbuje zrobić ze mnie jelenia. Wczytałem się więc jeszcze dla pewności w informacje o prawie autorskim jakie wytłoczono na krążku i omal nie spadłem z krzesła. Czegoś takiego to jeszcze w swej karierze nie widziałem. W tekście, aż roiło się od literówek, a brak polskich znaków przekonał mnie ostatecznie, że mam do czynienia z ewidentnym piractwem. Napisałem więc do sprzedawcy informację, dzieląc się z nim moimi przypuszczeniami. Przez dwa dni brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Dopiero uruchomienie procedury sporu przez portal aukcyjny przyniosło spodziewany skutek. Sprzedawca zapewnia, że próbował się ze mną kontaktować telefonicznie celem wyjaśnienia sprawy. Fakt, ktoś próbował się dodzwonić, ale, że byłem w pracy to nie mogłem odebrać, a z zasady nie oddzwaniam pod nieznane numery. Sprzedający zapewniał mnie, że płyta został zakupiona  w Empiku, ale odpisałem mu, że takie tłumaczenia może sobie między bajki włożyć, bo nie trafił na byle jelenia. Wyjaśniłem mu też na czym opieram swoją opinię. Argumentem poza wszelką dyskusją są dla mnie właśnie te literówki, których brak w oryginalnym wydaniu. Sprawdziłem więc wiem jak powinno ono wyglądać. Bardzo pomocna w tym względzie jest strona "Archiwum Polskiego Rocka", która poza okładkami, oferuje też zdjęcia samych płyt jak i książeczek. Nieoceniona pomoc w takich wypadkach. Sprzedający zapewnia, że pieniądze mi zwróci, a na moje zapytanie pod jaki adres mam mu odesłać płytę, napisał, żebym zatrzymał ją sobie na pamiątkę. I to właśnie była kropka nad i. Taki sam tekst usłyszałem od pani, która sprzedała mi wcześniej piracką wersję płyty Budgie. Bo przecież gdyby to była oryginalna płyta, to czy właściciel nie chciałby jej odzyskać? Wydaje się to logiczne. Jeśli zaś ktoś handluje kawałkami bezwartościowego plastiku to machnie na niego ręką, tak jak właśnie zrobił to owy sprzedawca. Bądźcie czujni. Licho nie śpi.
  
Jakub Karczyński
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz