Miniona sobota była dniem szczególnym. Od chwili gdy w Trzeciej Stronie Księżyca, gruchnęła informacja o koncertowej trasie Drab Majesty zahaczającej o Poznań, wiedziałem, że trzeciego dnia czerwca muszę stawić się w Minodze (właściwie Klub Pod Minogą). Jako że nie jestem wielkim fanem piłki nożnej, to finał Ligii Mistrzów nie pokrzyżował mi szyków. Było mi zupełnie obojętne kto wygra, bowiem tego dnia liczyła się tylko muzyka. Nawet nie przypuszczałem ile atrakcji przyniesie ten wieczór. I to niekoniecznie stricte koncertowych. Przede wszystkim okazało się, że przed Drab Majesty zaplanowano występ jeszcze dwóch innych artystów. Jako osoba ciekawa nowych dźwięków, nie lekceważę supportów. Niejednokrotnie przekonałem się o tym, że i tam można wyłowić rzeczy autentycznie wspaniałe. Przykładem choćby Promenade Cinema poprzedzające występ rodzimego Sexy Suicide.
Wczorajszy wieczór przyniósł też atrakcje innego rodzaju. Otóż od pewnego czasu chodził za mną pewien motyw muzyczny, którego nazwy nie mogłem sobie przypomnieć. Powracał on i powracał potęgując poczucie frustracji, ale dni mijały, a zagadka wciąż pozostawała nierozwiązana. Udało mi się ją rozwikłać właśnie podczas wczorajszego koncertu. W przerwie między występami, aby zabić ciszę nadawano różne utwory mniej lub bardziej pasujące do muzyki wybrzmiewającej ze sceny. I kiedy tak stałem czekając na pojawienie się gwiazdy wieczoru, nagle z głośników rozległ się ten motyw. Wzięty z zaskoczenia od razu rozpoznałem w nim
Shot By Both Sides grupy Magazine, o którym to pisałem swego czasu na blogu. Nawet nie wiecie jaka ogarnia człowieka radość i poczucie spełnienia, gdy po tylu dniach bezowocnej bitwy z myślami, raptem otrzymuje rozwiązanie.
Wróćmy jednak do koncertów, bo to one były w tym dniu najistotniejsze. Gdy dotarłem do klubu okazało się, że na scenie rozgościł się już By The Spirits. Ku mojemu zaskoczeniu koncert musiał już chwilę trwać, choć sądziłem, że stawiłem się o czasie. Przypuszczam, że obejrzałem połowę występu tego jednoosobowego projektu wywodzącego się (jak sam autor zaznacza) z mistycznych lasów Dolnego Śląska i starożytnej Góry Ślęży. Zainspirowany naturą, śmiercią i duchowością. Ot, mroczny folklor, kreowany za pomocą gitary akustycznej, odpowiednio ponurego głosu oraz świeczek i kadzideł. Wyglądało to trochę jak wieczór poezji śpiewanej, ale mimo to, miało swój klimat i dobrze wprowadzało w atmosferę wykreowaną w późniejszym czasie przez Drab Majesty. Gdyby chcieć pokusić się o jakieś luźne skojarzenia to można by rzec, że to podobna kraina dźwięków, po której porusza się obecnie Nergal z Johnem Porterem. Najuczciwszym punktem odniesienia będą jednak albumy projektu The Blue Hour, równie mroczne i przesycone pewnym mistycyzmem.
Następnie scenę objął we władanie Nightrun87 czyli William Malcom i diametralnie zmienił nastrój prezentując zgromadzonej publiczności muzykę żywcem wyjętą z lat osiemdziesiątych. Każdy z utworów ilustrowany był odpowiednio dobranym wideoklipem, co doskonale podkreślało klimat. W pierwszym momencie pomyślałem, że ktoś tu chyba przedawkował ścieżkę dźwiękową do filmu "Drive". Niemniej poczyniłem to bez złośliwości, a właściwie z pewnym zadowoleniem, bo niezwykle lubię takie klimaty. Słuchasz Nightrun87 a przez głowę samoistnie przebiegają nazwy takich twórców jak Kavinsky czy Perturbator. Jeśli wychowywałeś się w latach osiemdziesiątych, to zapewne przypomną ci się także gry na Commodore 64, Amigę czy Atari. Ich charakterystyczne ścieżki dźwiękowe, to coś czego nie da się wymazać z pamięci. Powrót tej sentymentalnej fali dowodzi, że i na takie dźwięki jest zapotrzebowanie. Nightrun87 nie stara się ślepo naśladować tego co robi czy to Kavinsky czy Perturbator. Wypracował własny styl, który bardziej trafia w mój gust, niż muzyka wspomnianych wcześniej twórców. Elektronika Nightrun87 jest bardziej plastyczna, nie drażni uszu i przyjemnie prowadzi po krainie lat osiemdziesiątych. Sam William Malcolm to postać niezwykle sympatyczna i doskonale odnajdująca się w tym co robi. Potrafi porwać swą muzyką każdego komu serce żywiej bije przy muzyce lat osiemdziesiątych, więc polecam wybrać się na jego występ jeśli będziecie mieli okazję.
Ostatnim punktem programu tej sobotniej nocy, była grupa Drab Majesty. I choć robili za gwiazdę, to wydaje mi się, że większą publiczność zgromadził jednak Nightrun87. Niemniej nie brakowało i takich, którzy zjawili się tylko po to by zobaczyć Drab Majesty. Sam duet od strony wizualnej prezentował się dość osobliwie. Muzyka mroku ma swoje prawa, ale wydaje mi się, że tutaj artyści nieco balansują na granicy groteski. Zostawmy to jednak i skupmy się na samej muzyce, bo ta powinna zachwycić przede wszystkim miłośników takich grup jak choćby Clan Of Xymox czy The Cure. Słuchając poszczególnych kompozycji, można było sobie przypomnieć dni największej chwały wytwórni 4AD. To te same emocje, te same dźwięki i ta sama atmosfera. Widać, że pomimo upływu tylu lat, tamto oblicze wytwórni wciąż stanowi ogromną inspirację dla tak wielu grup. Drab Majesty solidnie odrobili swoje lekcje, czarując zgromadzoną publikę swą mroczną muzyką. Do wykreowania nastroju posłużył syntezator, gitara elektryczna oraz podkłady perkusyjne. Reszta rozgrywała się już w wyobraźni zgromadzonej publiczności, która w skupieniu śledziła utwór po utworze. Ich żywiołowe reakcje dowodziły, że nie zawiedli się na Drab Majesty. Zespół również wydawał się być zadowolony z występu i kto wie, być może za jakiś czas, znów natkniemy się na plakaty reklamujące ich koncert. Trzymam za to kciuki.
Podsumowując. Był to naprawdę udany wieczór, bogaty nie tylko w dźwięki, ale i odkrycia muzyczne. Po zakończonych występach, ludzie tłumnie oblegli stanowiska z płytami, nabywając kompakty, analogi oraz wszelkiego rodzaju gadżety. Planem minimum z mojej strony był zakup albumu Drab Majesty, ale po wysłuchaniu koncertu Nightrun87 i miłej konwersacji z artystą, przyobiecałem mu, że z pewnością kupię także i jego płytę. Skończyło się na dwóch, bo i ceny bardzo okazyjne. Po wysłuchaniu następnego dnia na spokojnie ich zawartości, utwierdziłem się w tym, że to dobrze zainwestowany pieniądz. Poza świetną muzyką zyskałem coś jeszcze. Satysfakcję ze wspierania młodych artystów i ich przyszłych działań. Tylko tyle i aż tyle.
Jakub Karczyński