Pomimo stosunkowo niewielkiej jeszcze liczby muzycznych premier, nie śmiem narzekać na brak płyt do słuchania. Jak to zwykle bywa, początek roku służy mi za najlepszy czas do uzupełniania zbiorów. Gdy spoglądam na stos płyt czekających na odsłuch, aż sam się sobie dziwię, ileż skarbów udało mi się wyłowić w przeciągu tych dwóch miesięcy. Niektóre w bardzo okazyjnych cenach (Prefab Sprout "The Gunman And The Other Stories" [2001], John Foxx "In Mysterious Ways" [1985]), inne z kolei nieco droższe niemal wyszarpane z gardeł innych kolekcjonerów (Icehouse "Man Of Colours" [1987]). Mam też płyty z tak zwaną historią. Takim albumem jest niewątpliwie Crime + City Solution "The Bride Ship" [1989], którego front zdobi pieczątka Deutsche Archiv oraz numer katalogowy 4189. I choć nie lubię popisanych okładek, dla takich płyt robię wyjątek bowiem poza muzyką, opowiadają mi też swoje nie zawsze łatwe życie. Pomyślcie tylko w ilu niemieckich domach gościł ten album, co widział i komu umilał czas. A może wręcz przeciwnie, był takim brzydkim kaczątkiem, którego nikt nie chciał przygarnąć. Spoczywał sobie na bibliotecznej półce nie niepokojony przez nikogo, choć tak bardzo pragnął odmienić komuś dzień. Jak faktycznie było? Tego niestety możemy się tylko domyślać, ale to też ma swój urok. Innym kaczątkiem, któremu zaoferowałem swój dom był album The Grand Opening "Beyond The Brightness" [2008]. Zespół kompletnie mi nieznany, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Tym co w pierwszej chwili zachęciło mnie do jego zakupu była niewątpliwie okładka. Jeśli jest ona odpowiednio dobrana do muzyki, to potrafi kusić lepiej niż zapewnienia na albumowych naklejkach, że to najoryginalniejszy/najcięższy/najmroczniejszy album w historii muzyki. Ileż to razy śmiałem się z tych zapewnień, które w większości są tylko pustym, marketingowym bełkotem. A co z muzyką? Czy spełniła pokładane w niej nadzieje? Jak najbardziej. Intuicja i tym razem nie zawiodła mnie na manowce, dzięki czemu za trzynaście złotych i pięćdziesiąt groszy otrzymałem muzykę, której zapewne nigdy bym nie poznał. Poza tym uwolniłem ją z zatęchłych piwnic antykwariatu, gdzie zapewne dokonałaby swego żywota. Czasami zdaje mi się, że to taka moja życiowa powinność. Mój dom jako przystań dla niechcianych płyt. Miejsce, w którym znajdą nie tylko ciepły kąt, ale i odpowiednią opiekę. W ramach rewanżu otrzymuję od nich wspaniałą muzykę, która umila mi nie tylko kolejne dni, ale bywa i tak, że zostaje czasem ze mną na długie lata. Czegóż chcieć więcej?
Jakub Karczyński