08 czerwca 2016

TAŚMY PEŁNE WSPOMNIEŃ

Dobrze mieć nieco starszą siostrę lub brata. Nie tylko po to by mieć się z kim bawić w dzieciństwie, ale także po to czerpać dobre wzorce oraz podpatrywać jak wygląda "dorosłe" życie. Oczywiście nie każdy brat i nie każda siostra nadają się na takiego życiowego przewodnika, ale to już osobna historia. Ja miałem to szczęście, że moja starsza siostra akurat się nadawała. Obserwowanie jej życia z perspektywy o siedem lat młodszego brata, było interesującym zajęciem. W końcu życie jakie wtedy prowadziła, ludzie z jakimi się spotykała, to był zupełnie inny świat. Prawdziwa dorosłość. Tak przynajmniej mi się wtedy wydawało. Ja mogłem tylko podpatrywać, bo przecież ich świat, nie był moim światem. Byłem zbyt młody, by móc do niego wejść, więc pozostało mi jedynie się temu przypatrywać. Nie inaczej było z muzyką. Każde z nas miało swoje zespoły. Żadnego punktu stycznego, ale nie znaczy to, że nie lubiłem muzyki, której słuchała moja siostra. Pamiętam nawet okładki jej kaset. To z nich poznałem utwory Marka Grechuty, które od razu przypadły mi do gustu, to ona uświadomiła mi, że istnieje taki zespół jak De Mono (album "Stop" (1992) robił wrażenie) i to jej zawdzięczam fascynację debiutem "Gemini" (1994) Kasi Kowalskiej. Gdy wracam pamięcią do tamtych czasów, to przypominają mi się jeszcze takie grupy jak Shout, Ira, Wilki (album "Przedmieścia" (1993) ), Big Cyc (Lenin z irokezem), Piersi, Universe, Róże Europy, Chłopcy Z Placu Broni, Varius Manx (album "Emu" (1990) ), Lady Pank czy pożyczone od kogoś "Ritual De Lo Habitual" (1990) Jane's Addiction. Zapewne moja siostra mogłaby jeszcze uzupełnić tę listę o kilka innych zespołów, którymi się wtedy fascynowała, a które mnie już zatarły się w pamięci. Faktem jest, że w tamtym czasie udało jej się skutecznie zarazić mnie twórczością De Mono. Lubiłem słuchać utworów nie tylko ze wspomnianej już płyty "Stop", ale i z "Oh Yeah" (1990). Zresztą w tamtych czasach, muzyka była bardzo ważną częścią jej życia. Pamiętam radość jaka towarzyszyła otrzymaniu "wieży". Nie bez przyczyny ująłem ten wyraz w cudzysłów, bowiem nie był to żaden Technics, tylko jakaś taka prowizorka. Świadczyła o tym dykta, która zamontowana była z tyłu tego sprzętu. Największym jego atutem poza dwoma kieszeniami na kasety, był gramofon umiejscowiony na górze. To właśnie dzięki niemu, mogłem odkurzyć płyty winylowe jakie mieliśmy w domu. Głównie katowałem na nim pocztówki dźwiękowe oraz słuchowiska w postaci bajek. Patrząc z perspektywy czasu, doceniam absolutny kunszt lektorów oraz osób zajmujących się udźwiękowieniem nagrań. To dopiero rozwijało wyobraźnie. Do dziś uważam, że zestaw czterech bajek - "Szewczyk Dratewka", "Dobra to chatka gdzie mieszka matka", "Stoliczku nakryj się" oraz "Baśń o ziemnych ludkach", to absolutny top w kategorii słuchowisk. Jeśli ktoś tego nie doświadczył, ma czego żałować. Wracając jednak do muzyki, to zanim odkryłem dźwięki o jakich tu piszę, musiało upłynąć jeszcze sporo wody w Warcie. Niemniej ziarno zasiane we wczesnym dzieciństwie wydało po latach obfity plon. W dużej mierze zawdzięczam to właśnie mojej siostrze. Na odkrywanie uroków autorskich audycji radiowych takich jak "MiniMax" czy "Nawiedzone Studio" miał dopiero nadejść czas. 

Jakub Karczyński 

2 komentarze:

  1. Ja jestem z rocznika 1987, mam siostrę z rocznika 1985. W duecie wychowywaliśmy się na kasetach magnetofonowych. Szałem był np. "Reload" Metalliki za 35zł (!!!), zaś jakąś idylliczną ziemią obiecaną płyta CD, której i tak nie można było nigdzie odtworzyć :) Cóż to za piękne czasy! Trzeba było przewijać do ulubionego utworu, a przegrywanie musiało przebiegać w zamkniętym, cichym pokoju. Jakość nagrań? Dzisiaj nie do zaakceptowania, ale zaraz, idę poszukać moje kasety! Dzięki za te wspomnienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, ja też wychowywałem się na kasetach. Wtedy nie liczyła się jakość nagrań tylko muzyka. O płytach kompaktowych nawet wtedy nie marzyłem, bo i na czym to odtworzyć. Pamiętam chwilę gdzieś w okolicach 1997 roku, gdy poszedłem do znajomego, a on wiedząc, że bardzo lubię grupę Queen, pokazał mi CD z albumem "Made In Heaven". Nawet słuchaliśmy chwilę, ale zupełnie nie pamiętam odczuć jakie temu towarzyszyły. Niemniej wtedy jeszcze nie miałem potrzeby zmiany kaset na kompakty. To chyba właśnie dzięki kasetom nauczyłem się słuchać albumów w całości. Komu by się chciało przewijać mniej lubiane utwory :)Przyjmowało się to z cały dobrodziejstwem inwentarza. Takie to były czasy :)

    OdpowiedzUsuń