20 stycznia 2013

LEKARSTWA Z APTEKI PANA ROBERTA


Przez ostatnie tygodnie odpoczywałem od "muzyki mroku". Zagłębiałem się w rejony dalekie od tego czemu poświęcam się na blogu, stąd i mniejsza aktywność. Na szczęście przed paroma dniami pojawiła się iskra, która znów rozpaliła ogień. Tą iskrą okazał się dziewiętnasty numer Kolekcji Teraz Rocka poświęcony tym razem grupie The Cure, mojej drugiej miłości muzycznej.

Odkrywanie dorobku tej grupy to jeden z najbardziej fascynujących i emocjonujących etapów w mym życiu. Przypadał on na okres licealny, a zdobywane płyty, długo i namiętnie kręciły się w moim odtwarzaczu. Słuchanie umilały mi dyskusje na polskim forum the cure, które to niestety umarło z nieznanych mi powodów. To stamtąd czerpałem energię i ciekawe opowieści zamieszczane przez fanów. Sam zresztą aktywnie udzielałem się na tym forum i nie było dnia, abym tam nie zajrzał, z nadzieją przeczytania kolejnym interesujących wpisów.

Podsycana wyobraźnia zgłębiała kolejne albumy The Cure nie tylko wśród czterech ścian, ale i w przestrzeniach miejskich. Ileż to wypraw ze słuchawkami na uszach odbyłem to chyba nie zliczę. Było ich tak dużo, że utrwaliły się nawet stałe trasy przebiegające przez rynek miejski, obok cmentarza [a jakże :)], barokowej bazyliki, kończąc się pośród pól. Przed laty nie było chyba dnia bym nie słuchał płyt The Cure, a każdy zdobyty grosz przeznaczałem na zakup kolejnych albumów. Wkrótce stałem się posiadaczem, całej dyskografii, do której przez ostatnie lata wracałem sporadycznie.

Pojawienie się Kolekcji, znów ożywiło wspomnienia i tak od kliku dni słucham "Pornography", "Kiss Me Kiss Me Kiss Me" czy radośniejszego oblicza w postaci "Japanese Whispers". Różnorodność muzyczna stała się strzałem w dziesiątkę i zapewniła grupie miejsce na rockowym firmamencie gwiazd, a także muzyczną nieśmiertelność. Mam nadzieję, że księga z napisem The Cure nie jest definitywnie zamknięta, a kolejne rozdziały przyniosą jeszcze wiele emocji i wzruszeń.

Jakub "Negative" Karczyński 

2 komentarze:

  1. Nie jestem pewien, ale chyba Robert ,,Aptekarz" kiedyś odpowiadał w wywiadach, że nie są ponurakami, a ich muzyka nie jest depresyjna.
    Gdy usłyszałem ,,Pornography" to z początku za taką ją uznałem i... odstawiłem na półkę.
    Kurzy się ten kompakt chyba od lat... ale czas go sobie posłuchać - albowiem przez te czasy i podejście do takiej muzyki mam już inne i trochę starych wywiadów z The Cure poczytałem, więc też pod innym kątem na twórczość kjurczaków patrzę.

    ROb

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, trudno uznać grupę The Cure za jednoznacznie depresyjną, bowiem ma ona w swym dorobku i rzeczy weselsze. Niemniej "Pornography" to już samo serce ciemności. Pamiętam, że na początku bardzo rzadko sięgałem po ten album. Emanował czymś przerażającym i mrocznym. To coś trudno było zwerbalizować, ale czuło się podskórnie ten odstraszający mrok. Dziś już na szczęście odczarowałem ten album i sięgam po niego bardzo chętnie, bo to kawał świetnej muzyki.

    OdpowiedzUsuń