Piękną jesień mamy tej wiosny. Deszcz zalewa szyby, a burza tylko patrzy jakby tu podrzucić błyskawicę. Zważywszy, że jutro pierwszy dzień lata, to jestem skłonny uwierzyć, że apokalipsa roku 2012 czeka tuż za progiem. Skoro nie będziemy mieli na nią wpływu, to chociaż skonajmy przy pięknej muzyce. Proponuję zabawę, niczym bohaterowie książki "Wierność w stereo" Nicka Hornby. Wytypujmy pięć najlepszych płyt, do słuchania podczas zagłady. Zaczynamy!
1. Anathema "Judgement" (1999) - tytuł adekwatny do sytuacji, a muzyka taka, że aż żal odchodzić z tego świata. Gitarowa solówka w utworze One Last Goodbye pozostaje dla mnie czymś tak wybitnym, że aż brakuje słów by oddać jej piękno. Dla takich dźwięków warto było się urodzić.
2. Fields Of The Nephilim "Elizium" (1990) - jeżeli mamy trafić w zaświaty, to przewoźnikiem (czyt. Charonem) może być tylko jedna osoba - Carl McCoy. Wybierając się w tą podróż, przygotujcie się na wyprawę do jądra ciemności. Epickie piękno w mistrzowskim wydaniu.
3. Killing Joke "Pandemonium" (1994) - najbardziej kosmiczna płyta w dorobku tych angielskich dżentelmenów. Potężna, majestatyczna muzyka, jakby stworzona na potrzeby zagłady. Kosmiczna harmonia spotyka ziemskie szaleństwo i chaos.
4. Tiamat "A Deeper Kind Of Slumber" (1997) - zapewne wielu z was, wpisałoby tu album "Wildhoney", ale mnie o wiele bardziej urzekł jego następca. Mroczne rytmy w połączeniu z atmosferą znaną z płyt Pink Floyd tu osiągnęły absolutne wyżyny. Kto nie wierzy niechaj posłucha sobie utworu Mount Marilyn.
5. Lycia "Cold" (1996) - gdy wielki wybuch rozsadzi już nasze ciała na atomy, wtedy połączymy się z resztą kosmosu. Ścieżką dźwiękową do tego wydarzenia, mogłaby być muzyka zawarta na tym właśnie albumie. Niespieszna, tajemnicza i przenikająca człowieka na wskroś. Czyste piękno.
A wy jakiej muzyki zamierzacie słuchać w dniu zagłady?
Jakub "Negative" Karczyński