Może pamiętacie, a może nie, ale przed kilkoma laty pisałem na blogu o albumie "Steve McQueen" (1985) grupy Prefab Sprout jako o płycie, która poprzestawiała mi kilka klocków w głowie. Był to taki muzyczny postrzał w serce, po którym człowiek z wdzięcznością upada na kolana. Takie sytuacje zdarzają się jednak niezwykle rzadko, ale na szczęście się zdarzają. Im jednak człowiek bardziej zaprawiony w muzycznych bojach tym trudniej o takie zachwyty. W wywiadzie jakiego udzielił mi niedawno Andy Clegg, zapytałem go o jego ulubiony album, a on bez wahania wskazał na płytę "Submarine Bells" (1990) grupy The Chills. Przyznaję bez bicia, że w owym czasie nazwa ta nic mi nie mówiła, ale postanowiłem sprawdzić co też się pod nią kryje. Szybki odsłuch kilku fragmentów na YouTube uświadomił mi, że oto mam do czynienia z absolutną perłą lat osiemdziesiątych. Cóż za fantastyczne wyczucie melodii, jaka wrażliwość i do tego kompozycje, do których z przyjemnością powrócę za dwa, pięć jak i dziesięć lat. Sam Andy Clegg mówił o tym albumie, że każdy z zawartych tu utworów to arcydzieło jeśli chodzi o pisanie i tworzenie muzyki pop. Słuchając tej płyty dochodzę do wniosku, że sporo w tym racji. Już pierwsze pięć nagrań wyprowadza tak potężne ciosy, że trudno utrzymać się na nogach. W drugiej części płyty można złapać nieco więcej oddechu i tylko dzięki temu dane nam będzie dotrwać do ostatniej rundy. W przeciwnym wypadku zakończylibyśmy walkę przed czasem, leżąc nieprzytomni na deskach. "Submarine Bells" zrobiło na mnie na tyle duże wrażenie, że dokupiłem sobie od razu też album zatytułowany "Snow Bound" (2018). Nie miałem jeszcze czasu by wgryźć się w zawartość tej płyty i ocenić jej walory, ale czy pod tak piękną okładką może kryć się zła muzyka? Niby może, ale jakoś w to nie wierzę. Nim jednak zatopię zęby w tym materiale minie pewnie nieco czasu bowiem w kolejce do odtwarzacza czekają już takie albumy jak "Personnel" (2005) grupy The Floor, "Nocturnal Koreans" (2016) Wire czy choćby "Piękny jest świat" (2020) 1984. To jednak tylko niewielki wyciąg z tego czego wkrótce dane mi będzie posłuchać bo pełna lista płyt jest jak zwykle dużo, dużo dłuższa. Nie ma jednak co kręcić nosem bo przecież od przybytku głowa nie boli. Tak przynajmniej mówią.
Jakub Karczyński