11 grudnia 2019

ODRABIANIE ZALEGŁYCH LEKCJI

Każdy z nas nosi w sobie pewne zaległości względem pewnych rzeczy, tak jak choćby nasz Minister Kultury względem dzieł naszej noblistki, Olgi Tokarczuk. Wiszą one nad nami niczym miecz nad Damoklesem. Gdy ich ciężar jest już zbyt duży, wtedy decydujemy się, aby je zniwelować. Tomasz Beksiński mawiał w takich przypadkach, że przyszedł czas by odrobić zaległe lekcje. Jasną sprawą jest, że nie wszystkie zaległości jesteśmy w stanie nadrobić, ale nie znaczy to, że nie mamy próbować. I ja w swoim życiu dorobiłem się kilku takich lekcji, które aż proszą się o to by do nich przysiąść. W dziedzinie literatury i filmu nadrabiam więc zaległości w klasyce, a w muzyce docieram w końcu do dzieł, od których trzymałem się na dystans. Powody bywały różne, czasem wręcz błahe, ale jak widać wystarczyły by przez lata skutecznie unikać pewnych wykonawców czy zespołów. 

Z pewnością jedną z takich niezrozumiałych już dziś dla mnie zaległości było pominięcie twórczości grupy The Smiths. Długo dojrzewałem do tego by się za to zabrać. Impulsem okazała się audycja radiowa, w której to nadano fragmenty albumu "The Queen Is Dead" (1986). Było to na tyle interesujące, że w niedługim czasie zaopatrzyłem się w ten album, ale musiało jeszcze upłynąć dużo wody w Warcie, nim znalazł on drogę do mojego odtwarzacza. Gdy już tam wylądował to zachwyciłem się nim na tyle, że nawet w pracy miałem ochotę go słuchać. Wałkowałem go niczym ciasto na pizzę, odkrywałem wszystkie jego smakowite dodatki by w końcu odstawić go z dumą na półkę i zakończyć na pewien czas przygodę z The Smiths. Dopiero niedawno otrzymałem kolejny impuls by sięgnąć po inne ich wydawnictwa. Zabrałem się za debiut, który w kilku fragmentach stawiał mi zaciekły opór, ale i tak byłem pod wielkim wrażeniem takich nagrań jak choćby Reel Around The Fountain, You've Got Everything Now, Miserable Lie czy This Charming Man. Nawet moja dwuletnia córka wkręciła się w ten album tak bardzo, że kazała mi nastawiać sobie tę płytę do tańca. Aż sam jestem ciekaw co wyniknie po latach z tego mariażu rocka z muzyką dziecięcą. Oczywiście "muzyka taty" słuchana jest okazjonalnie i to na wyłączną prośbę córki. Nie ma sensu nic dziecku narzucać bo i tak sama w przyszłości zdecyduje co jej w duszy gra. Każdy w końcu sam musi odrobić swoje zaległe lekcje. Idąc za ciosem, wyciągam właśnie z półki kolejny album The Smiths zatytułowany "Meat Is Murder" (1985), a dodatkowo jako pokutę za swoje grzechy nałożyłem na siebie obowiązek przeczytania biografii The Smiths, "Piosenki o twoim życiu" Macieja Koprowicza. Mam nadzieję, że Morrissey wybaczy mi moją ignorancję względem jego twórczości i udzieli szybkiego rozgrzeszenia.

Jakub Karczyński

 

3 komentarze:

  1. To klasyka miło że ich odkryłeś. Ja poznałem ich dzięki PR3 i na bieżąco śledziłem pojawianie się kolejnych płyt. Uwielbiam ich... Numer jeden jednak dla mnie to Hatful of Hollow - to brzmienie, te utwory... Szkoda że zespół zakończył działalność. U nas na blogu mamy tłumaczenie tekstów tej płyty - w wolnej chwili zapraszam i pozdrawiam

    https://youtu.be/JEb0bUPJUYQ?list=PLDPgbLgBVdSwxULZohJYIDbf1FTxeLtUs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twórczość The Smiths to z pewnością ważna część muzycznego abecadła, żałuję więc, że tak późno ją odkryłem. Niemniej jak to mówią lepiej późno niż wcale.

      Usuń
    2. Oczywiście, sam się łapię na tym że odkrywam klasykę, na przykład dopiero jakieś 3 lata temu zacząłem eksplorować Pink Floyd. Znałem rzecz jasna, ale nigdy poza the Wall mi nie podchodzili... Za to teraz... Pozdrawiam

      Usuń