24 lipca 2017

POETYKA SYNTEZATORÓW

A teraz coś z zupełnie innej beczki. Dziś sięgniemy do poezji śpiewanej. Zanim jednak zrobicie szybki tył zwrot, spójrzcie chociaż na etykietę na tej beczce. Napis Anne Clark być może rozwieje niepotrzebne obawy części czytelników. Jeśli jednak nazwisko poetki nic wam nie mówi, tym bardziej poświęćcie chwilę waszego czasu. Ta "śpiewająca" poetka, tworząca od wczesnych lat osiemdziesiątych obracająca się w kręgu muzyki elektronicznej jak i new wave, zaskarbiła sobie serca przeróżnej grupy fanów. Słuchają jej tak fani poezji jak i muzyki elektronicznej. Wielbiciele post punku jak i tych nieco mroczniejszych brzmień o gotyckim zabarwieniu. Zapewne można by tu dokleić jeszcze kilka innych środowisk, ale przecież nie to jest tutaj najistotniejsze. Dotychczas znany był mi tylko jeden zespół, który łączył tak różne kręgi muzyczne. New Model Army, bo o nich myślę, jednoczy na swych koncertach naprawdę szerokie spektrum słuchaczy. Sądzę, że na występach Anne Clark jest podobnie. Pomimo tego, że nie śpiewa, bowiem jej partie wokalne ograniczają się wyłącznie do deklamacji tekstów, to w żadnym stopniu nie umniejsza to rangi jej muzyki. Ba, czyni ją na swój sposób oryginalną. Jej twórczość doceniana jest tak przez publiczność jak i innych artystów. I to nie byle jakich, bowiem współpracowała i z Johnem Foxxem (ex Ultravox) jak i z Martynem Batesem (Eyeless In Gaza). Zgodziła się też przed laty opracować jeden utwór na płytę rodzimego Fading Colours. Kompozycja Eveline, do której dołożyła swoje partie wokalne była prawdziwą ozdobą tamtego albumu. "I'm Scared Of..."  bo tak nazywała się ta płyta, zawierała także ten sam utwór w wydłużonej wersji, ale pozbawiony już głosu Anne Clark. Oba piękne, choć kompletnie różne.

Wróćmy jednak do jej solowej twórczości. Anne Clark zaistniała dla mnie przez zupełny przypadek. Otóż będąc któregoś dnia w zaprzyjaźnionym sklepie płytowym, usłyszałem jak jeden z klientów odsłuchiwał składankę z jej "największymi przebojami" z lat dziewięćdziesiątych. Wyrażenie celowo przybrałem w cudzysłów, bo przecież Anne Clark nigdy nie zaistniała w masowej świadomości słuchaczy. I gdy tak ta płyta wybrzmiewała w czterech ścianach sklepu, złapałem się na tym, że zaczynam uważniej wsłuchiwać się w kolejne utwory. Po zakończonym odsłuchu klient podziękował i odłożył płytę. Widać wspomniany album, nie spełnił jego oczekiwań. I całe szczęście, bo w przeciwnym wypadku, moja przygoda z muzyką Anne Clark tak szybko jak się zaczęła, tak też błyskawicznie by się zakończyła. Na pewno zostałaby odroczona w czasie, kto wie na jak długi okres. Być może mój entuzjazm względem muzyki Anne osłabłby na tyle, że zwyczajnie zapomniałbym o jej istnieniu. Nie namyślając się więc zbyt długo, wyraziłem chęć nabycia owej składanki, chowając w kieszeń moją niechęć względem takich wydawnictw. Lata mijają, a ja wciąż mam ją na swojej półce. Może nieco przykurzona, ale wciąż wartościowa, póki nie zgromadzę tych nagrań na jej regularnych albumach z lat dziewięćdziesiątych. Później nie będzie mi już potrzebna, więc pewnie podarują ją komuś, kto miejmy nadzieję doceni jej walory artystyczne. Na razie jednak zostaje ze mną, bo droga do celu jeszcze daleka. Póki co, honoru kolekcji muszą bronić trzy regularne albumy Anne - "Pressure Points" (1985), "The Smallest Acts Of Kindress" (2008) oraz  mój ostatni nabytek w postaci "Changing Places" (1983). W obliczu jej pełnej dyskografii, stanowi to nad wyraz skromne zbiory, ale przecież nie powiedziałem jeszcze mego ostatniego słowa w tym temacie.

Jakub Karczyński

2 komentarze:

  1. Ja jestem jej fanem od "Trilogy" - nie moge sie oderwać. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się, bo to naprawdę piękna muzyka. Szkoda, że od niemal dziesięciu lat milczy jak zaklęta. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko trzymać kciuki za kolejne udane albumy :)

      Usuń