06 stycznia 2016

PSYCHODELICZNY ODJAZD

Przedwczoraj otrzymałem pokaźną baterię płyt ze stolicy naszego kraju. Ledwie zdążyłem je odebrać, bowiem gdybym zjawił się parę minut później, to odbiłbym się od drzwi urzędu pocztowego. I wcale to nie jest tak, że zjawiam się na ostatni gwizdek, bo szanuję czas pracy i wiem, że każdy po wyrobieniu swej liczby godzin chce jak najszybciej wrócić do domu. Niestety wraz ze skróceniem godzin pracy urzędu, ktoś zapomniał skorygować pieczątki, które w dalszym ciągu informują petentów o dawnym czasie pracy poczty. Zapewne stali bywalcy już się do tego przyzwyczaili, ale dla mnie była to nowość. Na szczęście rzutem na taśmę udało mi się się odebrać moją przesyłkę i pośpiesznym krokiem, wśród dojmującego mrozu, udałem się w drogę powrotną. Przymroziło, nie ma co, ale nie narzekam. Mamy zimę, a jak mawiał klasyk: "Jak jest zima to musi musi być zimno. Takie jest odwieczne prawo natury". A jak wiadomo z naturą nie wygrasz. Nie ma się więc co rzucać. Trzeba zagryźć zęby i z optymizmem spoglądać naprzód. Zawsze przecież możemy rozgrzać się dobrą muzyką, a tej przecież nie brakuje. Nawet jeśli w tej obecnej, trudno nam znaleźć coś dla siebie, to poprzednie dekady wyprodukowały jej tyle, że nic tylko dać nura i pławić się w dźwiękowej rozkoszy. Tyle jeszcze zostało do odkrycia, tyle płyt do poznania. Z tej też przyczyny, uwielbiam zanurzać się w krainie dźwięków lat osiemdziesiątych, które to nie przestają mnie zaskakiwać i inspirować. Co i rusz, natrafiam na jakieś zespoły czy też płyty, które na nowo definiują dla mnie tę dekadę. Przykładem może być grupa The Psychedelic Furs, którą to polecił mi jeden z czytelników. Jej nazwa nie była dotąd obecna na moim firmamencie, choć panowie obracali się w sferze dźwięków niezwykle mi bliskich. Tak czasem bywa, że pewne rzeczy krążą gdzieś wokół nas, a my nie zdajemy sobie z tego zupełnie sprawy. Bez odpowiedniego impulsu, nie mamy szans na wstrzelenie się w trajektorię ich lotu. Tym bardziej cieszy fakt, że ktoś wyciąga pomocną dłoń i wskazuje miejsca w które warto skierować wzrok. I taka też jest idea tego bloga. Wzajemne inspirowanie się i odkrywanie muzyki, która nie zawsze podawana jest na złotej tacy prosto pod nos. Pięknie więc dziękuję Lizardix'owi za odkrycie dla mnie The Psychodelic Furs, których płyty naprzemiennie pojawiają się dziś w mym odtwarzaczu. To właśnie po nie tak gnałem tego mroźnego dnia na pocztę, by czym prędzej zaspokoić narastającą ciekawość. Na pierwszy ogień poszedł beztytułowy debiut z 1980 roku, następnie "Mirror Moves" (1984), a dopełnieniem całości było "Midnight To Midnight" (1987). Jakby tego było mało, dokupiłem także polecany "World Outside"(1991), a za zupełnie psie pieniądze wyrwałem "Forever Now" (1982). Tym samym jestem posiadaczem pięciu z siedmiu albumów, składających się na ich dyskografię. Jak to mówią, trzeba kuć żelazo póki gorące, stąd też inne płyty musiały zejść na nieco dalszy plan. Wracam więc do słuchania, do czego i Was zachęcam.

Jakub Karczyński
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz