Ostatnio śmielej poczynam sobie z moim gramofonem. Przetarłem kurz z pokrywy i powyciągałem z półek kilka płyt. Na talerzu wylądowało między innymi "Disintegration" (1989) The Cure, do której to grupy znów zapałałem żywszym uczuciem. W oczekiwaniu na nową płytę, która pojawić ma się jeszcze w tym roku, sięgnąłem po ten jakże ważny album w dyskografii The Cure. Przez wielu uznawane za ich opus magnum i myślę, że nie bez podstaw stawiane jest za wzór, dla młodych adeptów klimatycznego grania. Jest to też jedyny album The Cure w moich zbiorach, który posiadam w aż trzech wydaniach. Ktoś powie, że to wariactwo i pewnie będzie miał rację, ale ze zbieraniem płyt tak to już jest. Jeśli pałamy żywym uczuciem do jakiejś muzyki, to chcemy mieć niemal wszystko co jest z nią związane. Wytwórnie wiedząc o tym, nieustannie myślą o tym, jak tu wyciągnąć od fanów kolejne pieniądze, sprzedając im jeszcze raz ten sam produkt. W związku z tym pojawiają się wersje remasterowane, wydania de luxe, nowe tłoczenia analogów czy boxy dla najzamożniejszych. Co w tej sytuacji ma zrobić ten biedny fan? Może machnąć na to ręką i do końca życia słuchać sobie swego starego kompaktu/winyla, ale w głębi duszy pojawi się żal i poczucie niespełnienia. Może też poddać się tej fali i kupować wszystko na bieżąco, ale kogo na to stać? Może też zachować pewien stopień ostrożności i dublować tylko te albumy co do których wie, że bez nich, nie ma co liczyć na spokojny sen. Osobiście preferuję ten właśnie model nabywania i chyba nie najgorzej na tym wychodzę. Udaje mi się jakoś utrzymać moje zbiory w ryzach, choć gdy przekroczy się magiczną liczbę tysiąca sztuk, to człowiek ostrożniej zaczyna podchodzić do kolejnych nabytków. Częściej zaczyna też przeglądać swoją płytotekę i usuwać z niej rzeczy zbędne, albo co do których wygasło uczucie. No chyba, że jesteśmy kawalerami i możemy sobie pozwolić na zastawienie całego mieszkania regałami płytowymi. Pozostali muszą jednak hamować swoje zapędy, by nie przytłoczyć swoim hobby nie tylko mieszkania, ale i rodziny.
Jakub Karczyński
PS Na dniach powinien pojawić się w moich zbiorach kolejny powielony tytuł. Podobnie jak w przypadku albumu "Disintegration" będzie to już trzeci nośnik. Po prostu nie mogłem się oprzeć, więc zamówiłem sobie analoga "The Brightest Light" (2013) grupy The Misssion. Już wprost nie mogę się doczekać, gdy nastawię ten album i oddam się ponownej konsumpcji takich pereł jak choćby Swan Song.