W związku z premierą książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Beksińscy. Portret podwójny", ponownie uchyliło się wieko trumny. Wyleciała z niej chmara nietoperzy, wypełzły węże oraz czmychnęły pająki. Wreszcie można odgarnąć pajęczyny i zajrzeć do wnętrza. Podniecenie miesza się z grozą, niezdrowa ciekawość każe trwać, choćby za chwilę z trumny miał powstać sam hrabia Dracula. Krople potu spływają po czole, nogi drżą, ale stoimy niczym terakotowa armia. Zaspokojenie ciekawości jest ważniejsze od strachu. Mijają sekundy, które w obecnej sytuacji wydają się całą wiecznością. Czekając sensacji łapiemy się na tym, że chyba stoimy przy niewłaściwej trumnie. Przecież zaglądając do grobowca rodziny Beksińskich powinniśmy trafić w sam środek apokalipsy, dotrzeć do dna piekła. Tymczasem okazuje się, że wszystkie nasze wyobrażenia są wyolbrzymione, zniekształcone jak odbicia w gabinecie luster. Wertujemy kolejne strony żywiąc się niekiedy niezwykle intymnymi fragmentami, ale to wciąż mało. Czekamy wyznania, które upewnią nas, że nasz dotychczasowy obraz rodziny Beksińskich był tym jedynym słusznym. Okazuje się jednak, że książka ta nie oferuje prostych rozwiązań. Tu zwyczajność miesza się z ekstrawagancją, sława z upokorzeniem, a miłości czasem brak instrumentów do jej wyrażania. Jeśli więc chcecie wkroczyć do tego domu stąpajcie ostrożnie, bo chodzicie po fragmentach czyjegoś życia.
Do tej pory zwiedziłem zaledwie kilka pokoi, lecz przede mną jeszcze długa droga do ostatniej stronicy. Niemniej, lektura owej książki poruszyła też inne klocki, które zdążył pokryć kurz. Swój wkład miał w to także mój znajomy, który zafascynowany utworem "Bela Lugosi's Dead" przypomniał mi o grupie Bauhaus. To za jej sprawą w odtwarzaczu znów popiskują nietoperze, a kły stały się jakby dłuższe. Peleryna znów majestatycznie powiewa na wietrze, a w świat niosą się słowa wspominające najsławniejszego węgierskiego wampira. Przed momentem otrzymałem przesyłkę, zawierającą koncert grupy Bauhaus, zarejestrowany w 1998 roku w Nowym Jorku. W związku z tym, wyjąłem z półki całą dyskografię Bauhausu i wracam pamięcią do czasów, gdy po raz pierwszy odkrywałem tę muzykę. Lata mijają, a ona wciąż potrafi zauroczyć człowieka swą tajemniczością, gwałtownością oraz niekonwencjonalnymi pomysłami. Jak widać wszystko doskonale się ze sobą łączy, przenika i uaktywnia kolejne procesy. To jak z klockami domina, które wprawione w ruch, uruchamiają całą lawinę następstw.
Jakub Karczyński