Dworzec kolejowy w Toruniu |
Przed dwoma tygodniami udałem się w celach turystycznych w podróż do Torunia. Jakoś nigdy nie dane mi było tam dotrzeć, a jak przecież powszechnie wiadomo, miasto to posiada ciekawe zabytki i wielowiekową historię. Od dłuższego czasu, planowaliśmy z żoną wybrać się na taki jednodniowy wypad do Torunia, ale jakoś nigdy nie udało się zrealizować tych zamierzeń. W tym roku wreszcie się zorganizowaliśmy, poszerzyliśmy skład o naszego znajomego i nieświętą trójcą wyruszyliśmy na podbój miasta Mikołaja Kopernika. Nie byłbym sobą, gdybym przed wyjazdem nie zasięgnął w Internecie informacji o lokalizacji sklepów z płytami. Znalazłem tylko jeden. Dobre i to pomyślałem.
Trzygodzinna podróż pociągiem minęła bezboleśnie. Na dworcu zaopatrzyliśmy się w mapę i ruszyliśmy w kierunku centrum. Spacerkiem pokonaliśmy Wisłę, a wszystko to dzięki marszałkowi Piłsudskiemu, a właściwie mostowi jego imienia. Do najkrótszych on nie należy, ale po jego sforsowaniu, docieramy wprost do serca miasta. Rynek jak i zabudowa wokół, urzeka swym pięknem i wcale mnie nie dziwi, że czytelnicy polskiej edycji National Geographic uznali, że zasłużył on na trzecią lokatę w plebiscycie na najpiękniejsze miejsce na świecie. Palące słońce dość szybko przekonało nas by rozsmakować się w rynkowym piwie, a przy okazji opracować plan zwiedzania.
Ratusz Staromiejski |
W pierwszej kolejności udaliśmy się w kierunku ruin zamku Krzyżackiego. Przy okazji załapaliśmy się na kilka opowieści przewodnika oprowadzającego jakiegoś niemieckiego turystę wraz z kilkoma polskimi przyjaciółmi. W podziemiach obejrzeliśmy makietę zamku, aby mieć lepszy pogląd jak owa forteca wyglądała w czasach swej świetności. Dziś już niestety spora cześć zamku nie istnieje, a ma to związek z powstaniem antykrzyżackim jakie wybuchło tu w 1454 roku. Mieszczanie toruńscy szturmem wzięli zamek, a następnie niemal całkowicie go zburzyli. To co zachowało się do dnia dzisiejszego (resztki murów i komnaty), warte jest zobaczenia, choćby tylko ze względów historycznych.
Po obejrzeniu zamku postanowiliśmy pochodzić troszkę rynkowymi uliczkami, na których ruch był nie mniejszy niż w Poznaniu. Trasa naszej przechadzki, akurat zbiegła się z miejscem, w którym miał znajdować się sklep z płytami. Niestety, informacje w Internecie okazały się być już nieaktualne, ponieważ pod wskazanym adresem żadnego sklepu nie znaleźliśmy. Cóż, widać znak czasów. Przechadzając się uliczkami wokół rynku, natknęliśmy się za to na zegarmistrza, który zajmował się robieniem zegarów z płyt winylowych. Wyglądały całkiem fajnie, choć wolę wykorzystywać analogi w sposób do jakiego zostały stworzone. Jak się okazało i dla takich osób pan zegarmistrz coś przygotował. Przed wejściem stały dwa kartoniki z analogami. Nie oparłem się pokusie ich przewertowania. Niestety, w większości były to rzeczy mało interesujące. Jeśli już coś się trafiło jak choćby płyta Bryana Ferry, to okazało się, że jej stan jest opłakany. Nie zepsuło mi to jednak nastroju, bowiem starówka oferuje turystom naprawdę sporo atrakcji. Nawet nieudane zakupy schodzą na drugi plan. Zresztą parę dni później udałem się do Warszawy i nadrobiłem z nawiązką to co nie udało mi się w Toruniu.
Wyjazd do Torunia nie mógłby zostać uznany za kompletny, gdybyśmy nie zaopatrzyli się w sławetne pierniki. Po wejściu do sklepu można było dostać zawrotu głowy od ich ilości, rodzajów jak i zapachów. Niestety, nie było zbyt dużo czasu na przebieranie wśród pierników, więc zdaliśmy się na intuicję. Zanim jednak udaliśmy się na dworzec kolejowy, odwiedziliśmy jeszcze w drodze powrotnej krzywą wieżę, aby przekonać się, że rzeczywiście jest ona krzywa. Byli nawet tacy, którzy próbowali mierzyć się z nią, stając plecami przy krzywiźnie, ale z grawitacją jeszcze nikt nie wygrał. My nie podjęliśmy wyzwania, gromadząc siły przed długą drogą do domu.
Krzywa wieża |
Wyjazd do Torunia nie mógłby zostać uznany za kompletny, gdybyśmy nie zaopatrzyli się w sławetne pierniki. Po wejściu do sklepu można było dostać zawrotu głowy od ich ilości, rodzajów jak i zapachów. Niestety, nie było zbyt dużo czasu na przebieranie wśród pierników, więc zdaliśmy się na intuicję. Zanim jednak udaliśmy się na dworzec kolejowy, odwiedziliśmy jeszcze w drodze powrotnej krzywą wieżę, aby przekonać się, że rzeczywiście jest ona krzywa. Byli nawet tacy, którzy próbowali mierzyć się z nią, stając plecami przy krzywiźnie, ale z grawitacją jeszcze nikt nie wygrał. My nie podjęliśmy wyzwania, gromadząc siły przed długą drogą do domu.
Jakub "Negative" Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz