04 maja 2015

EPITAFIUM DLA VISAGE

Wkrótce upłyną równo dwa miesiące od czasu gdy dowiedzieliśmy się o śmierci Steve'a Strange'a. Mniej więcej w tym czasie naszła mnie myśl, aby uzupełnić braki w dyskografii grupy Visage, której to przewodził nasz bohater. Od razu zaznaczę, że nie należę do ludzi, którzy rzucają się na płyty jakiegoś artysty bo tak się zdarzyło, że dokonał on akurat żywota. Wszelkie akcje pokroju histerii na punkcie Sixto Rodrigueza i filmu z nim związanego, bardziej mnie zniechęcają, niż zachęcają do zapoznania się z danym filmem czy muzyką. Wolę przeczekać te wszystkie ochy oraz achy i na spokojnie zgłębić temat. Niemniej w dniu śmierci Steve'a poczułem, że muszę sięgnąć po ostatni album Visage, wydany przed kilkoma laty. Byłem niezwykle ciekaw utworów, które to stały się swoistym epitafium i pożegnaniem artysty. Oczywiście w czasie ich tworzenia i nagrywania, zapewne przez myśl mu nie przeszło, że będzie to jego ostatnie dzieło, a wraz z ostatnią nutą, definitywnie zamknie się księga z napisem Visage. Na szczęście album "Hearts And Knives" (2013) wstydu artyście nie przynosi. Ba, rzekłbym nawet, że to nad wyraz udana płyta i piękne pożegnanie ze swymi fanami. Pomimo współczesnego brzmienia, cały czas wyczuwa się w tej muzyce ducha lat osiemdziesiątych. Przywodzi mi ona na myśl ostatni album Ultravox "Brilliant" (2012), którym to panowie udanie powrócili po wieloletniej nieobecności. Analogię między tymi dwoma wydawnictwami wyznacza głównie świetna produkcja, klarowne brzmienie, no i bardzo dobre kompozycje. Dla osób wychowanych na tej muzyce, "Hearts And Knives" będzie z pewnością miłą podróżą sentymentalną do czasów młodości, gdy nurt new romantic święcił swe największe triumfy. Czy ma ona szansę zainteresować młode pokolenie? Raczej wątpię, bo to jednak inne myślenie muzyczne, zbyt archaiczne dla współczesnej młodzieży. Poza tym nie czarujmy się, większość z nich zainteresowana jest tylko tym co tu i teraz. Ich nie interesuje muzyka sprzed paru lat, a co dopiero sprzed kilku dekad. Taka widać kolej rzeczy.

Wracając jednak do płyty "Hearts And Knives", to muszę przyznać, że zdobycie jej nie było wcale prostą sprawą. Jakby jakieś fatum zawisło nad tym albumem. Pomimo kilku ofert sprzedaży na rodzimym portalu aukcyjnym, jej zakup okazał się niezwykle problematyczny. Przy pierwszej próbie napisano mi, że okładka jest jednak zniszczona i czekają na dosłanie innego egzemplarza. Uzbroiłem się zatem w cierpliwość i postanowiłem poczekać. Po jakimś czasie dostałem informację, że płyta co prawda dotarła, ale znów coś z nią było nie tak. Pomyślałem sobie, że sprzedawca coś mi tu ściemnia, więc podziękowałem mu za współpracę. Po jakimś czasie spróbowałem szczęścia pod innym adresem. Co prawda czas realizacji mógł wynosić nawet dwadzieścia jeden dni, ale byłem skłonny do poświęceń. Po upływie wyznaczonego terminu, upomniałem się o swój album u sprzedającego. Dostałem zapewnienie, że płyta została wysłana, ale widocznie zaginęła w transporcie. Załamałem ręce, bo sądziłem, że wykorzystałem już przeznaczony mi limit pecha. Jak widać niekoniecznie tak to działa. Z każdym dniem, wiara w pozyskanie tego albumu była coraz mniejsza. Otrzymałem jednak informację, że wkrótce zostanie wysłany do mnie kolejny egzemplarz. Jakoś nieszczególnie wierzyłem w to, że trafi on w moje ręce, ale cóż było robić. Postanowiłem jednak dać sprzedawcy ostatnią szansę. Na szczęście tym razem los okazał się łaskawy. Po ponad miesięcznym oczekiwaniu wreszcie mogłem włożyć płytę do odtwarzacza i zapoznać się z tą jakże wyczekiwaną muzyką.  Jak to mówią, lepiej późno niż wcale, niemniej mam nadzieje, że podobne historie będę mnie w przyszłości omijać nieco szerszym łukiem.

Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz