Nie ukrywam, że ogromnie się cieszę na nową płytę grupy The Cure. I choć informacja ta trafiła do mych uszu pierwszego dnia kwietnia, to nie jest to jak można by przypuszczać żart. Robert Smith potwierdził, że grupa zamierza wydać swój nowy album gdzieś tak w okolicach jesieni. Co prawda nie ma jeszcze oficjalnej daty, ale miejmy nadzieję, że w końcu doczekamy się tej płyty. Gdy ukazywał się "4:13 Dream" (2008) nie przypuszczałem, że na kolejne wydawnictwo będę musiał czekać długich jedenaście lat. W wywiadzie dla pisma "Rolling Stone" Robert Smith zdradził, że nowa muzyka powinna spodobać się jego najwierniejszym fanom. Ponoć stworzyli około dziewiętnastu utworów, których czas trwania waha się między dziesięć a dwanaście minut. Czyżbyśmy mieli otrzymać najbardziej monumentalne dzieło The Cure? Pomnik trwalszy niż ze spiżu, że tak pozwolę sobie zacytować Horacego. Póki co studziłbym te emocje, bo jak wiadomo Robert Smith już różne rzeczy w wywiadach opowiadał. To czego ja osobiście bym sobie życzył to zaangażowanie jakiegoś porządnego producenta, który sprawi, że nowa płyta będzie po prostu dobrze brzmiała. Dwie ostatnie były w tym aspekcie zupełnymi porażkami. Mam również nadzieję, że Robert już wykrzyczał się na tych albumach i w końcu zacznie śpiewać. No i na koniec poprosiłbym o więcej klimatu, a mniej hałasu od którego to, aż uszy puchną, a głowa rozpada się na części. Niechaj Robert przypomni sobie myśl jakiej rzekomo hołdował - mniej znaczy więcej. Czasem mniejszymi środkami możemy osiągnąć o wiele więcej. Tak było przecież na kanonicznych dziełach w rodzaju "Seventeen Seconds" (1980), "Faith" (1981) czy "Pornography" (1982). To właśnie ten minimalizm sprawiał, że ta muzyka była tak niezwykła i urzekająca. Zdaję sobie sprawę, że były to dawne dzieje, ale może choć po części uda się wskrzesić tego dawnego ducha. Nie robię sobie jednak żadnych nadziei, aby potem nie przełykać zbyt dużej porcji goryczy. Nie ma po co pompować tego balonika oczekiwań bo później może okazać się, że pęknie on z ogromnym hukiem. Bądźmy jednak dobrej myśli, w końcu kiedy jak nie teraz mają potwierdzić, że w pełni zasłużyli, aby wkroczyć do Rock & Roll Hall Of Fame. Piszę to oczywiście z przymrużeniem oka bowiem wiadomo, że to co ich tam wprowadziło, to albumy nagrane dawno, dawno temu, za siedmioma górami i lasami. Miło by jednak było gdyby powrócili z czymś naprawdę mocnym i pozwolili nam uwierzyć, że wciąż są liczącym się zespołem, a nie tylko starą, wyblakłą fotografią grupy wspominającej dni dawnej chwały. Tego im życzę bo komu jak komu, ale im się to po prostu należy jak mawiał inny klasyk.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz