W ostatnim czasie dość poważnie przejrzałem swoje zbiory płyt, aby sprawdzić czy być może nie znajdzie się tam coś co można by posłać w świat, a za zdobyte w ten sposób środki zakupić bardziej interesujące mnie tytuły. Impulsem do tego była płyta grupy The Chameleons "Script Of The Bridge". Jej starą edycję udało mi się wyszperać na jednym z portali aukcyjnych za dość przyzwoite pieniądze. Jedyna nieprzyzwoitość to koszt przesyłki, który niemal dorównywał wartości płyty. Można było co prawda wybrać inną formę przesyłki, ale wtedy nie miało się gwarancji, że w razie jej zagubienia w transporcie otrzyma się cokolwiek. Paczka była bowiem nierejestrowana więc wszelkie próby śledzenia jej drogi nie wchodziły w grę. Odżałowałem więc już tę droższą opcję, aby nie użerać się z angielską pocztą bo nie mam na to ani czasu ani zdrowia.
Co prawda miesiąc wcześniej kupiłem tę samą płytę tyle, że w edycji wydanej na dwudziestopięciolecie wzbogaconą o dodatkowy dysk, ale za to z koszmarnie pozmienianą okładką. Skusiła mnie bardzo niska cena więc już zacierałem ręce na samą myśl posłuchania tej płyt. Jako że w drodze do odtwarzacza ustawiła się dość spora kolejka, The Chameleons musieli chwilę poczekać na swą kolej. Wrzuciłem pewnego pięknego dnia płytę do wieży, a tu zamiast muzyki z głośników słyszę ciężko pracujący kompakt. Wyjąłem więc czym prędzej płytę ze środka i powtórzyłem proceder. Tym razem na ekranie wyświetlacza pojawił się napis "no disc". Zgłupiałem więc doszczętnie. I nie pomogły prośby ni groźby, płyta za żadne skarby nie chciała ruszyć. Sprawdziłem więc drugi dysk, ten grał bez problemu. Po kilku dniach zabrałem ten album do samochodu i tam jakoś zaskoczył choć nie bez problemów. Odtwarzacz czasami prosił, aby wyjąć album ze środka. Nie wiem, może muzyka mu nie odpowiadała? Po którejś tam próbie jednak zaskakiwał i grał, ale już sam fakt tych perypetii wprowadzał do mego życia pewien dyskomfort. Przeszła mi nawet myśl czy nie zareklamować u sprzedającego tej płyty, ale odpuściłem bowiem po odjęciu kosztów wysyłki, kwota jaką bym odzyskał nie była warta zachodu. Zakasałem więc rękawy i zacząłem szukać innych edycji. Nawet nie marzyłem, że trafię na wersją z 1985 roku i to nie za miliony złotych monet, a w cenie niecałych siedemdziesięciu złotych. Pamiętam, że przed laty brałem udział w licytacji tej płyty na krajowym polu i tam cena zatrzymała się na jakiś stu dwudziestu złotych jeśli mnie pamięć nie myli. Czekam teraz na jej dostarczenie. Mam nadzieję, że szybko trafi do mych rąk bowiem wciąż nie wiem co za skarby skrywa płyta numer jeden. Owszem, można sobie ją odsłuchać w Internecie, ale jaki byłby wtedy sens kupowania płyt? Nie psujmy więc sobie zabawy na własne życzenie.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz