05 grudnia 2024
ZAWĘŻONE POLE WIDZENIA
28 listopada 2024
MUZYCZNE TROPY TOMKA B.
Tomka nie ma już z nami od dwudziestu czterech lat, a pamięć wciąż o nim żywa. Przestrzeń po nim jednak nie zabliźniona. Ile to już lat zapełniamy tę pustkę, a ona wciąż tak samo wielka. Tej straty nie da się niczym zastąpić. Nikomu jak do tej pory nie udało się wejść w buty Tomka by kontynuować ten marsz. Chętnych zapewne nie brakowało, lecz poprzeczka zawieszona zbyt wysoko.
Z głośników wybrzmiewa właśnie wspaniała płyta "Sounds In The Attic" (1989) grupy Little Nemo. Ten francuski zespół, poznałem rzecz jasna, za sprawą starej audycji Tomka. Zachwycał się w niej kilkoma nagraniami z tejże płyty, które i mnie skradły serce. Szybko postarałem się zdobyć je w formie CD, bo przecież to kod mojego DNA. Od tygodnia znów zgłębiam jej uroki, a przy okazji, szykuję się do zakupu dwóch innych wydawnictw, z których jedno odkrył dla mnie niedawno Marek Niedźwiecki, a drugie znów należy zapisać na konto Tomka. Póki co, nie zdradzam szczegółów, ale z pewnością pochwalę się nimi, jak już je zdobędę. Lubię takie odkrycia, które trafiają człowieka, niczym grom z jasnego nieba. To właśnie one spędzają mi później sen z powiek i dręczą samą świadomością swego istnienia. Z drugiej strony, są też największymi ozdobami mojej kolekcji, do których to powracam z ogromną przyjemnością. Ileż to takich płyt, zawdzięczam audycjom Tomka Beksińskiego, tego już niestety nie zliczę, ale pokaźna część moich zbiorów, nosi jego ślad. Cieszy mnie, że muzyka ta, wciąż rezonuje tak w ludziach, jak i w radiowym eterze (audycje Mateusza Tomaszuka). Z przyjemnością odnotowuje fakt, że coraz młodsze pokolenia sięgają po te płyty i odkrywają je dla siebie. Jak widać, muzyczna spuścizna Tomka ma się całkiem nieźle, szkoda tylko, że nie ma kto nam o niej tak pięknie opowiadać.
Jakub Karczyński
PS Kawiarnia wspierająca "Czarne słońca", czynna pod adresem: https://buycoffee.to/czarne-slonca
22 listopada 2024
SIOSTRY, DZIEWICE I MISJONARZE
15 listopada 2024
THE CURE - SONGS OF A LOST WORLD (2024)
Zanim jednak zagłębimy się w jego zawartość, chciałbym skupić się na obawach jakie mi towarzyszyły. Wbrew pozorom nie wątpiłem w kompozytorskie zdolności Roberta, bo zaprezentowane na trasie utwory, robiły wielkie wrażenie. Bałem się jednak, że pomimo najlepszej jakości materiału, znów zawalą sprawę brzmienia, jak miało to miejsce przy płycie "4:13 Dream" (2008). Na szczęście tym razem stanęli na wysokości zadania, choć pewnie i tak znajdą się malkontenci, którzy zrobiliby to lepiej. Jasne, że można by postawić na jeszcze większą selektywność i głębię brzmienia, ale jak to mówią, jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził.
"Songs Of A Lost World" promowany był dwoma singlami. Na pierwszy ogień poszło monumentalne Alone, które doskonale wprowadzało w zawartość płyty. Tak doskonałego singla The Cure nie miało od czasów płyty "Disintegration" (1989). Choć można było próbować szukać podobieństw między tymi albumami, to jednak uważam, że "Songs Of A Lost World" stanowi zupełnie odrębny byt. Niby złożony z tych samych elementów, ale jakże inne w wyrazie. W odróżnieniu od "Disintegration", nowy album jest dużo bardziej szorstki, tak jak oprawa graficzna, która to została do niego stworzona. Próżno szukać tu ciepłych brzmień, którymi dałoby się otulić jak kocem. Kontakt z albumem przypomina bardziej wkroczenie w chłodną czerń kosmosu, w poczucie osamotnienia i pustkę. Emocjonalna warstwa liryczna też nie pozostaje tu bez znaczenia, bowiem to ona nadaje głębi tym dźwiękom. Trudno o lepsze nagranie wprowadzające. Po tak majestatycznej i długiej kompozycji, zespół w kolejnym kroku postawił na A Fragile Thing, będący bardziej przyjazny radiu, bazującemu na krótkich i zwięzłych utworach. Pamiętam go z koncertu w Łodzi, gdzie kompletnie mi się nie podobał i po cichu liczyłem, że nie znajdzie on miejsca na płycie. Zespół zadecydował jednak inaczej i bardzo dobrze się stało, bo po obróbce studyjnej nabrał on blasku. Nic dziwnego, że oba te utwory, świetnie poradziły sobie na listach przebojów radia 357 oraz radiowej Trójki. W dwudziestym siódmym notowaniu LP3, na podium zameldowały się, aż trzy nagrania grupy The Cure. Poza dwoma singlami, dołączył do nich także utwór All I Ever Am. Jak widać głód nowej muzyki The Cure był w narodzie ogromny. Świat odczuwał to chyba podobnie, skoro "Songs Of A Lost World", sprzedało się lepiej niż wszystkie obecnie najlepsze albumy razem wzięte. Tydzień po premierze, osiągnął on poziom prawie 41 tysięcy sprzedanych egzemplarzy, co dobitnie pokazuje, że zespół The Cure wciąż ma potężne grono fanów.
Album "Songs Of A Lost World" to niezwykle przejmujące i bardzo osobiste dzieło Roberta Smitha. To z pewnością najlepsza płyta jaką zespół nagrał w XXI wieku, do której to będziemy powracać z taką samą atencją za rok jak i za dwadzieścia lat. Można by rzec, że to rzadki przypadek, gdy w chwili wydania wiadomo już, że mamy do czynienia z dziełem niemalże pomnikowym. Posłużę się tutaj określeniem jakiego użył redaktor Piotr Stelmach, mówiąc o takich utworach jak Alone czy Endsong, że to nie są piosenki lecz pieśni. Trudno o lepszą definicję tych kompozycji. Tworzą one wspaniałą klamrę, trzymającą w ryzach pozostałe dźwięki zawarte na płycie. Smith wspiął się tu na wyżyny swych umiejętności twórczych, dając tym samym odpór wszystkim tym, którzy powątpiewali już w jego talent. Jak widać, nawet u kresu drogi, można tworzyć niezwykłe i poruszające dzieła. Wiek to tylko liczba. Warto również zauważyć, że głos Roberta brzmi niezwykle witalnie oraz tak jakby się go czas nie imał. Myślę, że jego upływ obejdzie się równie łagodnie także z albumem "Songs Of A Lost World", bowiem ząb czasu, nie za bardzo ma tu co nadgryzać. Emocjonalne utwory zawsze będą w cenie, a tych przecież tu nie brakuje. Weźmy choćby taki I Can Never Say Goodbye, w którym to Robert śpiewa o niespodziewanej stracie jaką była śmierć jego starszego brata Richarda. To właśnie on, wprowadził Roberta w świat muzyki i niejako wskazał mu ścieżkę, którą ten podążył w późniejszych latach. Co ciekawe, Richard był przez pewien czas związany ze stolicą małopolski, więc nic dziwnego, że premierowe wykonanie tego utworu, miało miejsce właśnie w Krakowie. Temat straty najbliższych jest wyjątkowo bliski liderowi The Cure, bowiem poza bratem, musiał też pożegnać oboje rodziców. Doświadczenia te wywarły olbrzymi wpływ na charakter tego albumu, a także niezwykle uwiarygodniły teksty jakie wypływały z ust Roberta. To nie abstrakcja, lecz rzeczy, które dotknęły go bezpośrednio. Emocje z tym związane, widoczne były na koncertach, gdzie niejednokrotnie Smith'owi łza kręciła się w oku. I takich emocji może doświadczyć tu także słuchacz, bo przecież każdemu z nas, prędzej czy później, przyjdzie zmierzyć się ze śmiercią bliskich. Jednak nie tylko śmiercią, przemijaniem i pustką ten album stoi, choć to tematy dominujące. Warto spojrzeć też na niego jako na dzieło finalizujące karierę zespołu i podsumowujące drogę jaką przebyła grupa. Zaczynali od prostych piosenek, podszytych punkiem, by dotrzeć do obszarów, gdzie alternatywna wkracza na wyższy poziom. Rozmach, artyzm i finezja rozkwita na tej płycie wyjątkowo bujnie. Smith co prawda odgraża się, że ma materiał, na dwa kolejne albumy, lecz nawet gdyby okazało się to zwykłą blagą, to myślę, że nikt nie pogniewałby się, gdyby "Songs Of A Lost World" było ostatnim rozdziałem tej księgi.
Czy warto było tyle czekać? Myślę, że dla każdego fana The Cure odpowiedź jest jednoznaczna. Czyż nie takiego albumu wypatrywaliśmy? Oto i on. Mroczny, melancholijny, ale i urzekająco piękny. Bez wdzięczenia się do słuchaczy melodyjnymi singlami. "Songs Of A Lost World" spłacił tym samym dług, jaki zespół zaciągnął u fanów. Wynagrodził cierpliwość, wierność i oddanie. The Cure to grupa, która nic już nikomu nie musi udowadniać, niemniej dobrze się stało, że przypieczętowali swój status, tak doskonałym materiałem. Album ten, miał jednak przybrać nieco inny kształt, ale wiedzą o tym tylko ci, którzy zbierają płyty. W książeczce wydrukowano tekst utworu Bodiam Sky, który ostatecznie nie znalazł się na krążku. Początkowo zespół planował zawrzeć na albumie trzynaście kompozycji jednak ostatecznie zredukowano tę liczbę do ośmiu nagrań. Wpływ na to miały sugestie kogoś z otoczenia zespołu, kto powiedział Robertowi, że słuchacze mogą nie przetrwać kontaktu z takim natężeniem mroku. Reszta muzyki powędrowała zatem na półkę i być może poznamy ją w kolejnych latach. Jak widać, historia The Cure może mieć jeszcze piękne postscriptum.
Jakub Karczyński
29 października 2024
POWRÓT GANGU
Jakub Karczyński
PS Poza zaległościami ze sfery audio, mam też kilka rzeczy do obejrzenia jak choćby dokument o Factory Records. Niestety materiał ten nie doczekał się polskiego tłumaczenia więc pozostaje skorzystać z własnych umiejętności rozszyfrowywania mowy Szekspira.
19 października 2024
KOLEKCJONERSKIE DNA
Jakub Karczyński
15 października 2024
GŁĘBOKI POKŁON
Jakub Karczyński