28 czerwca 2017

OKO ŁOWCY


Cierpliwość to ważna rzecz, tak w świecie myśliwych jak i zbieraczy płyt. Samo ustrzelenie zwierzyny jest czasem prostsze, niż jej wypatrzenie. Myśliwi i kolekcjonerzy czekają więc cierpliwie, aż na horyzoncie pojawi się odpowiedni zwierz, wart wycelowania w niego broni. I choć myślistwa nie pochwalam, a wręcz je potępiam, to bezkrwawym polowaniom na płyty, oddaję się z prawdziwą pasją. Sporządzam sobie zawczasu listę albumów, tak zwanych białych kruków, które chętnie ugościłbym na swojej półce. W większości są to rzeczy naprawdę trudno dostępne, pojawiające się na aukcjach internetowych niezwykle rzadko, ale dzięki temu zabawa jest lepsza, a i radość większa, gdy uda się wreszcie dopaść wymarzoną zdobycz. Takie albumy cieszą mnie najbardziej, bo ilość włożonego trudu w ich zdobycie, jest wprost proporcjonalna do późniejszej satysfakcji. Nawet zakup nowości tak nie cieszy, jak zdobycie białego kruka, bo co to za problem pójść do sklepu i wyłożyć pieniądze na ladę. Żaden. Najbardziej docenia się w końcu to, co przychodzi z trudem. Ta mądrość sprawdza się tak w przypadku płyt jak i w życiu. Kto z nas nie pamięta z dzieciństwa chwili, gdy w wakacje podejmowało się dorywcze prace, by później za zarobione pieniądze kupić sobie coś, o czym się marzyło przez cały rok. Taką rzecz ceniło się nad wyraz mocno, bo człowiek wiedział ile godzin i z jakim trudem musiał na nią zapracować.  

Tak też mniej więcej wyglądało polowanie na album "Inky Bloaters" (1987) Danielle Dax*. Jego zakup na winylu to rzecz niezwykle prosta. Zdobycie jej na kompakcie, to już rzecz wymagająca niebywałego zachodu. Właściwie nie pamiętam bym kiedykolwiek natknął się na nią przeglądając internetowe aukcje w rodzimym serwisie. Dlatego tym większe było moje zaskoczenie, gdy nagle ktoś postanowił się jej pozbyć i to za stosunkowo niewielkie pieniądze. Bitwa o ten album nie była szczególnie zacięta, lecz dla pewności postanowiłem zalicytować z pewnym zapasem, aby czasem na finiszu nie zostać z niczym. Na szczęście aukcja spokojnie dobiegła końca, a mnie pozostało już tylko wyglądać listonosza. Sama płyta od strony muzycznej jest dość osobliwym tworem, ale i artystka nie należy do osób tuzinkowych. Trudno właściwie przyporządkować ją do jakiegokolwiek gatunku, bowiem jej twórczość stanowi taką mieszankę stylów, że chyba najłatwiej przypiąć jej łatkę experimental jak czynią to internetowe skarbnice wiedzy. Choć artystka obraca się w tak różnych rejonach, nie zawsze zbieżnych z moimi zainteresowaniami, to jednak ma w sobie to coś, co mnie do niej przyciąga i każe podążać za śladami jej stóp. Może to ten post punkowy image, przydający jej drapieżności, a może sekret skrywają dźwięki prowadzące słuchacza w nieznanym, a przez to interesującym kierunku. Cokolwiek by to nie było, niech nęci i kusi, bo intrygować też trzeba umieć.

Jakub Karczyński

* Wspominałem o niej przed laty we wpisie zatytułowanym "Trupy wychodzą z szafy" więc, aby już się nie powtarzać odsyłam zainteresowanych pod ten właśnie adres: http://czarne-slonca.blogspot.com/2013/03/trupy-wychodza-z-szafy.html


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz