Laibach zaistniał w mojej świadomości gdzieś na początku studiów, gdy w moje ręce wpadła ścieżka dźwiękowa* do filmu "The Blair Witch Project". Znalazł się tam cover utworu God Is God (oryginalnie Juno Reactor), który to powalił mnie swą mocą. Przez długi czas moja znajomość twórczości grupy ograniczała się tylko do tego utworu. Na jego podstawie stworzyłem sobie wyobrażenie muzyki, którą mogłaby grać ta słoweńska grupa. Oczywiście nie muszę mówić, że wyobrażenie owo nie do końca pokryło z rzeczywistością. Bo i Laibach nie jest do końca zwykłym zespołem. Stanowi on część większej całości, na którą składają się sztuki wizualne, grupa teatralna, studio grafiki i designu oraz Departament Czystej i Stosowanej Filozofii. Laibach jest więc tylko jednym z elementów. Uprawia on swoją muzykę nie stroniąc przy tym od kontrowersyjnych postaw czy poglądów. Pomijając całą otoczkę jaka towarzyszy zespołowi, trzeba przyznać, że muzyka którą tworzą potrafi porwać masy.
Tak było i na niedzielnym koncercie, który grupa zagrała w Poznaniu w ramach Festiwalu Malta. Zespół na scenie wspomagany był przez orkiestrę symfoniczną oraz wspaniałe efekty wizualne 3D. Park im. Henryka Wieniawskiego przeżył chyba swój koncertowy debiut, bo nie pamiętam by organizowano tu jakiekolwiek imprezy. Choć były obawy o to czy pomieści wszystkich zainteresowanych, to jak się później okazało, obawy te były bezzasadne. W tych jakże pięknych okolicznościach przyrody, w gęstniejącym oczekiwaniu i zniecierpliwieniu, na scenie pojawili się oni. Rozpoczęli od utworu instrumentalnego Bogurodzica by płynnie przejść do klasyki Edwarda Griega w postaci kompozycji Olav Tryggavson oraz Ode An Die Freude Ludwiga Van Beethovena. Okraszone było to nie tylko wyborną grą orkiestry, ale i pięknymi efektami wizualnymi. Pomimo ataku tylu bodźców, wszystko tworzyło spójną całość. Na taki obraz złożyło się pewnie wiele godzin żmudnej pracy, ale efekt był naprawdę imponujący. Dla osób mniej zorientowanych na muzykę klasyczną, koncert zaczął się wraz z utworem Eurovision znanym z albumu "Spectre" (2014). Płyta ta stanowiła dość pokaźną część programu. Na szesnaście zaprezentowanych nagrań, aż pięć pochodziło właśnie ze "Spectre". Album "WAT" (2003) dla porównania reprezentowały tylko dwa nagrania. Reszta to covery i pojedyncze nagrania z poszczególnych płyt. I tak poznańska publiczność mogła wysłuchać We Are Millions And Millions Are One, The Whistleblowers, Resistance Is Flutile a na wybłagany wręcz bis, jednym z dwóch nagrań była Bossanova. Dużym przeżyciem dla zgromadzonej publiczności musiało być również wysłuchanie zaśpiewanej częściowo po polsku, kompozycji Warszawskie dzieci. To fragment z mini albumu "1 VIII 1944" będący hołdem dla powstańców, a stworzony na siedemdziesiątą rocznicę Powstania Warszawskiego. Niemniej to co mnie najbardziej urzekło tego wieczora, to wspomniane już nagrania z albumu "Spectre", ze szczególnym uwzględnienie Whistleblowers, które gwizdałem jeszcze przez cały następny dzień. Nie sposób się wręcz uwolnić od tej melodii. Każdy kto choć trochę śledzi muzyczną historię grupy Laibach wie, że posiłkuje się ona w sporej mierze coverami i takich również nie zabrakło tamtego wieczora. Klasykiem jest już Life Is Life grupy Opus, które Laibach przerobiło na swoją modłę. Niemniej to nie ono wywarło na mnie największe wrażenie. W środkowej części koncertu pojawiły się dwa nagrania, które były niczym postrzał z pistoletu w samo serce. Myślę tu o nagraniach z filmu "Dźwięki muzyki" - The Sound Of Music oraz Climb Ev'ry Mountain. Co by o grupie nie powiedzieć, to mają rękę do coverów. Praktycznie czego nie wezmą na warsztat, to zamienia się jeśli nie w złoto, to przynajmniej w kruszce niewiele ustępujące mu wartością. Jeśli ktoś zna utwór God Is God, którego niestety w Poznaniu zabrakło, to zapewne pamięta, jak daleko w tyle pozostawili oryginał, stworzony przez Juno Reactor. Podobnie było ze wspomnianym nagraniem Climb Ev'ry Mountain, wsparte głosem dodatkowego wokalisty, który pojawił się na scenie tylko po to by wykonać swoją partię. Zrobił to jednak tak wspaniale, że chyba nie tylko mnie zapadł głęboko w pamięć. Sporym nietaktem byłoby też pominąć rolę Miny Špiler, która ilekroć przejmowała rolę głównej wokalistki śpiewała tak, że ręce same składały się do oklasków. Dostrzegł to również mój kolega, który nie słuchał wcześniej Laibacha, ale teraz chyba nadrobi zaległości. Myślę, że nikt kto przybył tego dnia do Parku Henryka Wieniawskiego, nie opuszczał go rozczarowany, bo absolutnie nie było ku temu podstaw. Zespół jak i orkiestra stanęli na wysokości zadania, dając publiczności wszytko to co najlepsze. Umiejętnie też przekłuwali balonik powagi, emitując co pewien czas komunikaty typu "and now for something completly different", puszczając tym samym oko do fanów grupy Monty Pythona jak i nabijając się nieco z tekstów typu "jesteście najlepszą publicznością", które artyści rzucają zazwyczaj w stronę swoich fanów. Wśród zgromadzonych, wzbudziło to szczery śmiech, no bo jakże inaczej do tego podejść jeśli nie z przymrużeniem oka.
Wspominałem już, że udało się nam wyprosić bis, choć w pewnym momencie nieco już straciłem nadzieję. Im bardziej puchły mi ręce od klaskania, tym mniejszą miałem nadzieję na jakiś post scriptum. Zwłaszcza, że orkiestra opuściła już swoje stanowiska. Na szczęście zespół powrócił do nas jeszcze na dwa utwory - Bossanova oraz Tanz Mitch Laibach. Zwłaszcza to ostatnie nagranie rozruszało część publiczności, choć miałem pewne wątpliwości co tak naprawdę poderwało tych ludzi. Utwór brzmi trochę jakby był stworzony na potańcówki ONR-u, a jego twardy, niemiecki charakter, zdaje się pobudzać w niektórych demony, których lepiej nie karmić. Potwierdzeniem mych obaw, były napotkane po koncercie grupy ludzi w koszulkach "patriotycznych". Sądzę jednak, że przyszli oni tam z zupełnie innych pobudek, niż ja.
Wspominałem już, że udało się nam wyprosić bis, choć w pewnym momencie nieco już straciłem nadzieję. Im bardziej puchły mi ręce od klaskania, tym mniejszą miałem nadzieję na jakiś post scriptum. Zwłaszcza, że orkiestra opuściła już swoje stanowiska. Na szczęście zespół powrócił do nas jeszcze na dwa utwory - Bossanova oraz Tanz Mitch Laibach. Zwłaszcza to ostatnie nagranie rozruszało część publiczności, choć miałem pewne wątpliwości co tak naprawdę poderwało tych ludzi. Utwór brzmi trochę jakby był stworzony na potańcówki ONR-u, a jego twardy, niemiecki charakter, zdaje się pobudzać w niektórych demony, których lepiej nie karmić. Potwierdzeniem mych obaw, były napotkane po koncercie grupy ludzi w koszulkach "patriotycznych". Sądzę jednak, że przyszli oni tam z zupełnie innych pobudek, niż ja.
Jakub Karczyński
* Każdy kto oglądał ten film, wie doskonale, że obraz ten nie miał żadnej ścieżki dźwiękowej. Jak to więc się stało, że soundtrack jednak się pojawił na rynku? Otóż twórcy filmu wymyślili sobie, że nagrania na tej kompilacji, to nagrania z kasety Josha, znalezionej w jego porzuconym samochodzie. Jak widać nie ma sytuacji bez wyjścia, grunt to dobra wyobraźnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz