Co my, kolekcjonerzy płyt, zrobilibyśmy dziś bez Internetu? Gdzie byśmy zdobywali wszystkie te płyty wypuszczane przez małe wytwórnie, w niewielkich nakładach, z muzyką jakiej nie uświadczy się w popularnych stacjach radiowych? Pomimo wielkiej krzywdy jaką wyrządził Internet muzyce (mp3 - muzyczny fast food dla mas), ma on też swoje niewątpliwe zasługi. Gdyby nie on, zapewne nie wszedłbym w posiadanie najnowszego albumu grupy Handful Of Snowdrops, który to zespół sprzedaje poprzez swój profil na Facebooku. Jak się domyślacie nakład nie jest jakiś oszałamiający, więc tym bardziej warto się pospieszyć ze składaniem zamówień. Koszt zakupu płyty to jedyne 40 zł !!! (cena polskiego albumu) plus 20 zł za przesyłkę. Razem mamy 60 zł, ale to i tak przyzwoita kwota jeśli spojrzymy na ceny premier zagranicznych, które potrafią znokautować potencjalnego nabywcę ceną rzędu 70, a niekiedy i 80 złotych. Owszem, w czasach spadającej sprzedaży płyt, takie kwoty są po prostu niedorzecznością, ale chyba panowie z wielkich wytwórni płytowych jeszcze tego nie dostrzegli. Płyta wciąż stanowi towar luksusowy, a przecież powinna być dostępna dla każdego małolata, który żyje tą muzyką. Nie mają oni wielkich pieniędzy, bowiem jedyne czym dysponują to kieszonkowe otrzymywane od rodziców. Jak w takim wypadku mają oni kupić album ulubionego wykonawcy, gdy z półek straszą ceny 69.99 i tym podobne? Skoro nie może zrobić tego legalnie, zrobi to nielegalnie i nie zyska na tym ani wytwórnia, ani artysta. Nie wykształci się przez to kolejne pokolenie kolekcjonerów i zbieraczy, którzy będą utrzymywać rynek płytowy przy życiu. Wytwórnie płytowe strzelają sobie tym samym w kolano jeśli nie w krocze. Nie dziwię się, że artyści wolą nagrywać albumy i rozprowadzać je wśród swoich fanów bezpośrednio na koncertach czy też poprzez swoje strony internetowe. Po pierwsze, mają pełną wolność artystyczną, bliższy kontakt ze swymi fanami, no i sami mogą kształtować ceny. Oczywiście największą bolączką jest dystrybucja, która bez wsparcia wielkich wytworni, wyklucza dotarcie towaru do stacjonarnych sklepów płytowych. Stąd też nakłady płyt rozprowadzane własnym sumptem, są raczej niewielkie, obliczone na wąskie grono najbardziej zagorzałych fanów. Nie ma co ukrywać, że zespół nie zarabia na tym wielkich pieniędzy, jeśli rzeczywiście jakieś zarabia. Kiepską kondycję na rynku płytowym, artyści starają się ratować licznymi koncertami, które jako jedyne są w stanie dać im godziwe pieniądze. Dlatego też nie ma się co dziwić, że bilety często kosztują po 200 zł i więcej, w zależności od rangi danego artysty i jego popularności. Jakoś trzeba zarobić na swoje utrzymanie. Artysta to przecież nie twórca charytatywny, który gra za beczkę piwa i miskę ryżu. Pamiętajcie o tym ilekroć będziecie narzekać na zbyt wysokie ceny biletów.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz