Po co nagrywa się covery? Nigdy się na tym jakoś głębiej nie zastanawiałem, ale przed kilkoma dniami, takie pytanie zakiełkowało w mojej głowie. Pierwszą i najprostszą odpowiedzią jest chęć złożenia hołdu wykonawcy, którego dorobek jest nam niezwykle bliski. Drugim powodem może być chęć zmierzenia się ze swym idolem i udowodnienie swej wartości jako artysta. Stworzenie pewnej wariacji na temat danego utworu, która bazując na starym dziele, tworzy nową jakość. Niestety są i zespoły czy wykonawcy, którzy pod pojęciem cover, rozumieją odegranie utworu w stosunku 1 do 1. Czemu to ma służyć, zupełnie nie wiem. Chyba tylko temu, żeby pokazać szerokiej publiczności, że potrafimy zagrać to i owo. Niestety bez wniesienia do utwory cząstki siebie, nie mamy co liczyć na to, że nasza interpretacja będzie cokolwiek znaczyć. Trzecim aspektem nagrywania coverów, może być chęć zwrócenia uwagi potencjalnego słuchacza na danego artystę i odkrycie jego twórczości przed niewtajemniczonymi. To zdecydowanie jedna z ciekawszych motywacji, bowiem niejednokrotnie służy ona propagowaniu wiedzy o artystach mniej znanych, którzy nie mieli tyle szczęścia, aby wbić się w świadomość masowego słuchacza. Czemu o tym piszę? Otóż w jednym z poprzednich wpisów dotyczącym debiutanckiej płyty Peter'a Murphy'ego, wspomniałem, że poza materiałem autorskim, zawierała ona także dwa covery. Jednym z nich było nagranie The Light Pours Out Of Me brytyjskiej, nowofalowej grupy Magazine. Jako że jestem dość ciekawskim i dociekliwym człowiekiem, postanowiłem zapoznać się z twórczością tej grupy, która do tej pory znana była mi wyłącznie z nazwy. Sięgnąłem w związku z tym po płytę "Real Life" (1978), aby przekonać się jak w oryginale brzmiało nagranie The Light Pours Out Of Me. I choć wykonanie Murphy'ego niewiele różni się od pierwotnej wersji utworu, to stanowiło doskonałe wprowadzenie do twórczości grupy Magazine. Gdyby nie ono, pewnie nigdy nie sięgnąłbym po ten album albo zrobiłbym to w o wiele późniejszym czasie. Na szczęście stało się inaczej, dzięki czemu od kilkunastu dni wracam do tych nagrań regularnie. Nie sądziłem, że także reszta płyty pochłonie mnie bez reszty. Słucham jej od deski do deski, tak dobry to album. I choć mam tu swoich faworytów, to nie ośmielam się używać przycisku SKIP w pilocie, bowiem takie płyty trzeba słuchać w całości. Wczuć się w ich klimat i zagłębić się w nie, niczym pułkownik Kurtz z "Czasu Apokalipsy" w samo jądro ciemności. Polecam samemu odbyć tę podróż. Kto wie gdzie Was ona doprowadzi i jak wpłynie ona na Wasze życie. Może przejdziecie obok niej obojętnie, a może wypali Wam w sercach swój znać, którego nie pozbędziecie się już do końca życia. Sprawdźcie.
Jakub Karczyński
Kiedyś też zadałem sobie to pytanie tym bardziej, że lubię zwłaszcza fajne utwory słuchać w róznych interpretacjach. Swóje poglądy zawarłem nawet w tym temacie kiedyś we wpisie na swoim blogu http://www.jadis-bis.blogspot.com/2012/05/o-coverowaniu-sow-kilka.html
OdpowiedzUsuńStworzyć dobry cover to wielka sztuka. Stworzyć cover lepszy od oryginału - mistrzostwo. Wielu już próbowało, ale nie każdy potrafi, więc tym bardziej warto docenić te nieliczne wyjątki.
OdpowiedzUsuńJa sięgnęłam po twórczość Magazine w podobnych okolicznościach. Wszystko zaczęło się od coveru utworu "A song from under the floorboards" w wykonaniu Morrissey'a.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Basia D. (:
Jak widać nie tylko ja złapałem się na tę wędkę i zapewne jeszcze niejeden z nas się złapie :)
OdpowiedzUsuń