Gdy myślę o wojnie, w głowie pojawiają mi się zdjęcia z podręczników szkolnych, kadry z telewizji, gdy trwała wojna z terroryzmem tocząca się na terenie Afganistanu czy Iraku. Echem niosą się także sugestywne i przerażające obrazy II wojny światowej z kart rodzimej literatury, którą to czytało się w czasach licealnych. Wszystko to jednak było zbyt odległe by odpowiednio zadziałało na wyobraźnie. Dopiero gdy wojna zapukała do drzwi naszego sąsiada, człowiek zaczyna odczuwać pewne sprawy jakoś tak bardziej. Wszystkie odległe do tej pory wojenne scenariusze, stały się nagle niezwykle realne i bliskie. Obyśmy nigdy nie doświadczyli wojennych okropieństw, które są dziś udziałem narodu ukraińskiego. Wspierajmy ich walkę na każdy możliwy sposób i ugaśmy to zarzewie wojny, które rozpalił Władimir Putin. Nie mam absolutnie żadnych złudzeń, że jego imperialny apetet jest dużo, dużo większy. Temat wojny poza tym, że pojawia się na kartach literatury i taśmach filmowych nie obcy jest też muzyce. Bez większego problemu odnajdziemy w niej nie tylko protest songi, ale i kompozycje o stricte antywojennej wymowie. W swoich zbiorach mam dwie takie płyty, które to przychodzą mi do głowych, gdy myślę o tej tematyce. Pierwszą jest album Pink Floyd "The Final Cut", który wywarł na mnie ogromne wrażenie, zwłaszcza warstwą liryczną, ale i muzyka nie ustępowała jej nawet na krok. Wiem, że nie jest to zbyt ceniona pozycja w ich dyskografii, ale to już nie mój problem. Drugim albumem jest trzecia płyta irlandczyków z U2, o wymownym tytule "War" (1983).
Przez długi czas muzyka tego kwartetu była mi obojętna, funkcjonowała gdzieś obok, poza strefą moich zainteresowań muzycznych. Dopiero od kilku lat zaczynam zżywać się z poszczególnymi płytami i kompozycjami. Co ciekawe, wielkie przeboje U2 to akurat najmniej interesująca mnie sfera stąd też wyławiam z ich płyt te mniej znane nagrania. Przed laty, gdy próbowałem zmierzyć się z albumem "War" miałem zupełnie odwrotne podejście. Pamiętam to rozczarowanie jakie towarzyszyło mi po jego wysłuchaniu. Pomyślałem sobie: Tylko dwa przeboje? Też mi wielka płyta. Jeśli ktoś rozpatruje U2 w takich kategoriach, to właściwie nie ma czego szukać na ich pierwszych wydawnictwach. Każdy kto jednak zainteresowany jest tym mniej komercyjnym obliczem zespołu, powinien posłuchać tego co tworzył ten kwartet z Dublina zanim słowo megalomania stało się synonimem U2. Płyta "War" zwraca uwagę przede wszystkim sugestywną okładką, na której to widzimy zbliżenie twarzy młodego chłopca z rękoma założonymi z tyłu głowy. To symbol niewinności skonfrontowany z okrucieństwami wojny. To też pierwsza płyta U2, która podejmuje tematy polityczne przypominając wydarzenia z Krwawej niedzieli, gdy pokojowa manifestacja protestująca przeciwko nowemu prawu pozwalającemu internować każdego obywatela podejrzanego o terroryzm, została ostrzelana przez brytyjskie wojsko, w wyniku czego śmierć poniosło trzynaście osób. W większości byli to nastolatkowie. Incydent z 1972 roku ten był na tyle głośny, że po latach doczekał się ekranizacji, za którą odpowiadał Paul Greengrass. I tak też zaczyna się ta płyta. Nagranie Sunday Bloody Sunday to nie tylko świetne otwarcie płyty, ale i przebój, o którym słyszał chyba niemal każdy. Nie ma sensu rozpisywać się na jego temat bo przewałkowano go już tyle razy, że z resztek tego ciasta i tak nic już nie wypieczemy. Skupmy się więc na kolejnym nagraniu, w którym Bono dzieli się z nami swymi obawami życia w świecie, gdzie rozprzestrzenianie się broni jądrowej, a co za tym idzie widmo wojny atomowej, staje się coraz bardziej realne. Młodszym słuchaczom wypada przypomnieć, że gdy zespół nagrywał tę płytę był to czas tak zwanej zimnej wojny. Niemal pięćdziesiąt lat (1947 -1991) pernamentnego napięcia między komunistycznym Wschodem, a kapitalistycznym Zachodem. Polscy słuchacze z pewnością największą atencją darzą utwór New Years Day, który to odnosi się do czasu stanu wojennego, kiedy to internowano Lecha Wałęsę. Co ciekawe utwór ten przedstawia to wydarzenie z perspektywy jego żony, która oczekuje na uwolnienie męża. Pamiętam jak wielkie wrażenie zrobiła na Bono i kolegach akcja flaga, przygotowana przez polskich fanów w 2005 roku na stadionie w Chorzowie. W momencie, gdy zespół rozpoczął grać ten utwór publiczność wyjęła skrawki materiału w kolorach bieli (korona stadionu) i czerwieni (płyta), które utworzyły gigantyczną flagę. To jedna z tych chwil, które zostaną ze mną na zawsze. Wróćmy jednak do programu płyty. Nie będziemy jednak analizować każdego utworu z osobna bo rozkładanie płyty na czynniki pierwsze to strasznie żmudna i nudna robota. Poza tym nie za bardzo jest się tu do czego doczepić. Wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku więc analiza działania poszczególnych elementów jest chyba zbyteczna. Dziwi mnie jednakowoż, że do masowej świadomości udało się przedostać tylko Sunday Bloody Sunday i New Years Day. Szansę na to miały przynajmniej jeszcze dwie kompozycje jak choćby Like A Song ... czy The Refugee. Niestety nie dostąpiły one zaszczytu wydania w formie singla. Zamiast nich wytypowano Two Hearts Beat As One oraz nagranie 40. W przypadku Two Hearts ... było to posunięcie jak najbardziej zasadne. Miało ono spore szanse zapisać się trwale w pamięci słuchaczy, ale wraz z upływem czasu popadało ono w coraz większe zapomnienie, aż zupełnie wypadło z koncertowych setlist. Z kolei 40 była przegrana już na samym starcie bo choć nie można odmówić jej uroku to jednak nijak nie nadaje się na singla. Nie dziwi więc fakt, że wydano go wyłącznie w Niemczech by promować występ U2 na Loreley Festival. Choć nie odnotowały go żadne listy przebojów, to utwór ten zrobił dość zawrotną karierę koncertową bowiem bardzo często zamykał on występy zespołu. Ponoć jest on piętnastym najczęściej granym utworem U2 co jest niebywałym wyczynem. Z pewnością takimi statystykami nie może pochwalić się nagranie Drowning Man, które to jak wieść niesie nie zostało zaprezentowane na żadnym koncercie. Przytaczam je tutaj jednak z innego powodu bowiem w chórkach udzielał się tu zespół The Coconuts, który to ubarwił swymi głosami również nagrania Red Light oraz Surrender. Nie wiem w jakich okolicznościach doszło do tej współpracy, ale wyszło to grupie ewidentnie na plus. Album zyskał na tym wielowymiarowości, ale nabrał także barw i być może dzięki temu stał się klasykiem tak w ramach dyskografii U2 jak i szeroko pojętej popkultury.
Album "War" to niewątpliwie prawdziwy diament, który jednak nie od razu rzucił na mnie swój urok. Dwa genialne single przyćmiły mi nieco resztę płyty, co przy pierwszym kontakcie dość mocno wpłynęło na moją ocenę. Musiało minąć nieco czasu bym docenił pozostałe nagrania i zżył się z nimi na dobre. Tak już niekiedy bywa, że do pewnych rzeczy trzeba nieco dojrzeć, a nawet wyzbyć się z głowy pewnych klisz i schematów, które nagromadziły się nam na przestrzeni lat. Osobiście przez dość długi czas opływałem twórczość U2 szerokim łukiem. Kojarzyłem ich głównie z tego co można było usłyszeć w radiu, ale dopiero gdy zanurzyłem się w zawartość ich regularnych płyt, odkryłem nieco inną twarz tego zespołu. Mniej komercyjną, mniej osłuchaną i przez to być może bardziej atrakcyjną. Przed kilkoma dniami, Bono obchodził swe sześćdziesiąte drugie urodziny. I choć upływający czas coraz bardziej znaczy jego twarz, to szczęśliwie oszczędza jego głos, który wciąż ma w sobie dawną moc. Czekam więc na kolejne płyty bo wiatru w żaglach jak pokazują koncerty z pewnością im nie brakuje.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz