22 lutego 2025

NIEWIDZIALNE GRANICE


Co takiego jest za naszą zachodnią granicą, że płyty oplecione elektroniczną warstwą dźwiękową, lśnią tam wyjątkowo jasnym blaskiem. Pierwszy szpadel wbito tam w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, a potem poszło już lawinowo. Kraut rock dał solidne podstawy i grunt do tego, by wkrótce Niemcy stały się niekwestionowaną potęgą muzyki elektronicznej. Kraftwerk na lata zapewnił Niemcom status mistrzów w tejże kategorii, a cały nurt kraut rocka, do dziś cieszy się uznaniem i szacunkiem. O takich zespołach jak Can, Neu! czy Tangerine Dream słyszała większość z nas, a co z twórcami, których nie opromienił tak olbrzymi blask? Pisałem niedawno o grupie Edera, która zachwyciła mnie mnie swą debiutancką i zarazem jedyną płytą. Nieco bogatszą dyskografią mogą pochwalić się za to Invisible Limits, którzy to wyewoluowali z zespołu The Invincible Spirit. O zespole, dowiedziałem się od znajomego, który podrzuca mi co jakiś czas swoje wynalazki. Spodobało mi się to na tyle, że dość szybko zakupiłem sobie płyty The  Invincible Spirit jak i Invisible Limits, ale z ich przesłuchaniem nie poszło już tak sprawnie. Rzut oka do moich zapisków uświadamia mi, że minęły niemal trzy lata, nim płyty doczekały się pierwszego odsłuchu. Kolejka do odtwarzacza godna NFZ. To jest właśnie ta ciemna strona kolekcjonerstwa. Niedawno, przeglądając swoje półki z płytami, nabrałem chęci by posłuchać w końcu płyty "Familiar!" (1991) i był to tak zwany strzał w środek tarczy. Przede wszystkim, spodobał mi się głos Marion Küchenmeister, co już na starcie, stawia ten album w uprzywilejowanej sytuacji. Jak wiecie, jestem dość wybredny jeśli chodzi o kobiece wokale, więc oczka w mym sicie są dość niewielkich rozmiarów. Marion jednak udało się przejść proces selekcyjny bez większych problemów. Jej zmysłowy głos, potrafi doskonale odnaleźć się zarówno w spokojnych, jak i bardziej drapieżnych dźwiękach. Invisible Limits działają ponoć do dziś dnia, choć ostatni album wydali w 2003 roku. Muzyka jakiej oddali swe serca, to wypadkowa synth popu, EBM i w mniejszym stopniu dark wave. Do tej pory, udało mi się zebrać ich trzy płyty: "Violence" (1993), "Familiar!" (1991) oraz zakupioną przed kilkoma dniami "A Conscious State" (1989).  Brakuje mi więc już tylko pierwszego i ostatniego albumu, by domknąć dyskografię. Póki co, skupię się na tym co już wpadło w moje sidła. "Familiar!" mam już za sobą, teraz czas na "A Conscious State", na którym to, zespół przedstawiał swoją wersję wielkiego przeboju Joy Divison Love Will Tears Apart. Z kolei na albumie "Violence", możemy posłuchać ich interpretacji Imagine Johna Lennona. Jak widać, także taka muzyka, dobrze rezonowała w uszach grupy. Jednak to nie covery stanowią o ich sile. Rzekłbym nawet, że są ich najmniej istotną częścią. Choć poprawne, to jednak nie sięgają geniuszu oryginałów, ani też nie oferują jakiegoś wybitnie oryginalnego spojrzenia na te kompozycje. Dużo lepiej wypadają we własnym repertuarze, jak choćby w nagraniu Violence, gdzie możemy docenić nie tylko zmysł kompozytorski zespołu, ale i piękno głosu Marion. Nie zwlekajcie zatem i przekroczcie czym prędzej tę niewidzialną granicę, za którą to rozciągają się nieprzebrane połacie muzycznego piękna. 


Jakub Karczyński

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz