Mówi się, że Irlandia ma U2, Walia The Alarm, a Szkocja Big Country. O U2 napisano już chyba wszystko, o The Alarm warto przypominać, a z grupą Big Country mam dość spory problem. Co prawda zakupiłem sobie ostatnio z ciekawości ich debiutancki album "The Crossing" (1983), ale nadal nie potrafię opowiedzieć się czy jestem bardziej za czym może przeciw. Zacznijmy może od tego, że nie jestem entuzjastą amerykańskiej muzyki (z drobnymi wyjątkami rzecz jasna), która co tu dużo mówić jest zwykle przesłodzona i nad wyraz grzeczna. Wyjątkiem rzecz jasna grupy z kręgu punk i okolic z zastrzeżeniem, że mamy tu na myśli protoplastów, a nie współczesne pop punkowe zespoły, które przedawkowały cukier w kostkach. Ameryka choć stworzyła muzykę punk to jest też twórcą kultury fast foodów i mam wrażenie, że z czasem pożeniła te dwie koncepcje co wydaje się dość absurdalnym posunięciem. O wiele lepiej z punk rockiem radzili sobie na Wyspach Brytyjskich stąd też dziś to właśnie Wielka Brytania dzierży sztandar zwycięstwa. Co ciekawe, za miarę muzycznego sukcesu uznawało się podbicie Ameryki stąd być może niektóre zespoły chcąc ułatwić sobie to zadanie przywdziewały atrybuty kojarzone z USA. Niejako wyzbywały się nieco swej brytyjskości przez co traciły też w mojej opinii swą wiarygodność. Sztandarowy przykładem jest dla mnie grupa Big Coutry. Niby brytyjska, niby korzystająca w swej muzyce z elementów rodzimego folkloru, ale jakoś tak wszystko brzmi bardzo amerykańsko. Spójrzmy na logo grupy. Przecież to wypisz wymaluj czcionka w bardzo amerykańskim stylu. Taka trochę jakby ją wzięli z jakiegoś zapyziałego baru w Kansas. Już samo słowo country w nazwie wiele sugeruje, ale może to tylko kwestia przypadku. Gdy popatrzymy sobie na okładki ich płyt, których uroda pozostawia wiele do życzenia, to spostrzeżemy, że i grafika niektórych albumów także przesiąknięta jest tym stylem. Widać to zwłaszcza w przypadku takich płyt jak "The Seer" (1986), gdzie pojawia się orzeł bielik, który to jest symbolem narodowym Stanów Zjednoczonych. I tu ciekawostka ornitologiczna. Orzeł bielik nie jest orłem lecz ptakiem z rodziny jastrzębiowatych. Także tytuły płyt i piosenek niekiedy osadzają nas bezpośrednio w USA jak choćby płyta "The Buffalo Skinners" (1993) czy utwory The Selling Of America czy We're Not in Kansas. Nie wiem kto w zespole miał takie amerykańskie ciągoty i czym to było spowodowane, ale jak dla mnie wygląda mi to na zwykły koniunkturalizm. Jeśli jeszcze opłaciło się to przy pierwszej płycie, która była notowana na tamtejszej liście na wysokim osiemnastym miejscu, to kolejnej albumy nigdy już nie zdołały wznieść się ponad tę poprzeczkę. Dużo lepiej wiodło się im na Wyspach Brytyjskich, gdzie płyta "Steeltown" (1984) zawędrowała aż na sam szczyt, podczas gdy na liście Billboard 200 osiągnęła zaledwie siedemdziesiąte miejsce. Z czasem lądowali już na coraz odleglejszych pozycjach by w latach dziewięćdziesiątych całkowicie zniknąć z amerykańskiej listy. Zastanawiam się kto dziś pamięta o Big Country i czy ich muzyka jest jeszcze żywa za Wielką Wodą. Pewności nie mam, ale coś mi się zdaje, że cała para poszła w gwizdek.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz