Po "Dzikiej rzeczy" Rafała Księżyka oto otrzymujemy kolejną pozycję, która to stara się przybliżyć czytelnikom postaci, które kreowały lub miały istotny wpływ na wygląd polskiego undergroundu. "Zagrani na śmierć" to opowieść o trójce z nich, którzy za zabawy z narkotykami zapłacili najwyższą cenę. Żyli intensywnie, kolorowo lecz niestety nie zorientowali się, że stąpają po zbyt cienkim lodzie. Janusz Rołt, Skandal (Dariusz Hajn) oraz Robert Sadowski. Pierwszy z nich był genialnym perkusistą, który to brał udział w nagraniu jednych z najważniejszych płyt polskiego rocka - "Czarnej Brygady" Brygady Kryzys oraz "Historii Podwodnej" Lecha Janerki. Drugi z kolei był wokalistą Dezertera, a ten trzeci tworzył pod takimi szyldami jak Madame, Houk, Kult czy Kobong". Wszyscy oni wspominani są tu za sprawą wypowiedzi osób, które miały z nimi większy bądź mniejszy kontakt. Rola autora została ograniczona do minimum stąd też sami musimy wyrobić sobie opinię o każdej z tych postaci. Cieszę się, że coraz śmielej zaczynamy eksplorować polską alternatywę lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych bowiem wciąż cierpimy na deficyt tego typu pozycji. Zwłaszcza dekada lat dziewięćdziesiątych wydaje się był łakomym kąskiem dla autorów bowiem zmiana ustroju, a co za tym idzie nieograniczona wolność sprawiły, że pierwsza połowa tej dekady była niezwykle twórcza, kolorowa i szalona. To przecież wtedy Polacy poczuli, że świat stoi przed nimi otworem. Powstawały pierwsze biznesy, do Polski wkroczyły wielkie wytwórnie płytowe, artyści nie musieli płaszczyć się już przed cenzurą, a słuchacze przestali być zdani na dyktat państwowych wydawców w rodzaju Tonpress czy Polskich Nagrań.
"Zagrani na śmierć" była też dla mnie takim impulsem by odświeżyć sobie płyty z tamtych lat. Wśród czterech ścian rozbrzmiewa więc i "Historia Podwodna" Lecha Janerki, "Tata 2" Kultu oraz "Czarna Brygada" Brygady Kryzys. I tylko łza się w oku kręci, a smutek duszę spowija, że dziś już takich płyt w zasadzie się nie nagrywa. Tak jak uwielbiam współczesne polskie kino tak za diabła nie potrafię znaleźć wspólnego języka z młodą, polską muzyką. Sprawy, o których śpiewają młodzi twórcy są mi po prostu obojętne przez to trudno jest mi się z nimi identyfikować. No, ale cóż się dziwić wszak stary ze mnie boomer jak to się dziś mówi. Podobne odczucia miał przed laty Kazik Staszewski, który śpiewał, że: najbardziej mnie teraz wku..ia u młodzieży to, że już więcej do niej nie należę. I tym humorystycznym akcentem zakończmy ten wpis.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz