W 1992 roku nazwę The Cure odmieniano przez wszystkie przypadki.
Albumem "Wish" roztrzaskali firmament i dokonali wydawałoby się rzeczy
niemożliwej. Umiejętnie połączyli dwa wymiary - artystyczny i
komercyjny, nie tracąc przy tym wiarygodności. Jednak od tego czasu
minęło już prawie dwadzieścia pięć lat. Szmat czasu. Trzydziestolatkowie
jakimi wtedy byli, dziś dobijają powoli do sześćdziesiątki. Przez ten
czas zdążyli nacieszyć się zarówno sławą jak i życiem rodzinnym. W zreorganizowanym
składzie, nagrali jeszcze cztery albumy (w tym bardzo udany
"Bloodflowers (2000) ), ale żaden nie zdołał już zdyskredytować sukcesu
"Wish". Pomimo swej nieprzerwanej koncertowej aktywności, zespół popadł
nieco w zapomnienie. Nie ma się czemu dziwić, skoro nie wydaje się płyty
od ośmiu lat, to siłą rzeczy wypada się z obiegu. Czyżby zatem tytuł
ostatniej piosenki, z ostatniego jak dotąd albumu, miał się okazać być
proroczy? Mam nadzieję, że nie, bo to nie czas by mówić fanom It's Over.
Kurtyna jeszcze nie opadła, więc kto wie, być może niebawem powrócą do
nas albumem, wypełnionym perłami pokroju From The Edge Of The Deep Green
Sea.
I wish.
Jakub Karrczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz