Zespoły z długoletnim stażem nie mają łatwego życia. Ich dorobek twórczy może i budzi szacunek, ale nie w oczach i uszach młodego pokolenia. Oni mają swoich bohaterów. Nie w głowie im słuchanie muzyki artystów, wywodzących się z generacji ich rodziców. Próżno więc liczyć na lajka na FB, wrzucając teledysk ze "starym dinozaurem". Dziś imponuje to co niszowe, nowoczesne i przede wszystkim młode. Co zatem mają robić twórcy, dla których młodość to już tylko wspomnienie? Skoro nie są młodzi, bogaty dorobek wyklucza ich z grona artystów niszowych, to pozostaje im już tylko postawienie na nowoczesność. Niby logiczne to i zrozumiałe, ale nie zawsze droga ta prowadzi na artystyczny szczyt. Przekonało się o tym swego czasu Duran Duran ("Red Carpet Massacre" [2007]), niedawno New Order ("Music Complete" [2015]), a od paru lat, ścieżką tą podąża także Pet Shop Boys. Ich poprzedni album "Electric" (2013) był tak koszmarny, że nie dało się go wprost słuchać. Kanciasta elektronika, aż raniła uszy i infekowała mózg. Płyta była tak zła, że należałoby ją czym prędzej zutylizować, a osobom, które ją nabyły, wypłacić jakieś zadośćuczynienie za nadszarpnięte nerwy. Już na albumie "Elysium" (2012) było słychać spadek formy kompozytorskiej, ale niemniej wciąż brzmiał on jak stary, dobry Pet Shop Boys. Po wysłuchaniu "Electric", trudno było o takie komplementy. Nie powinno więc dziwić, że do nowego albumu podchodziłem nieufnie niczym pies do jeża. Postanowiłem jednak zaryzykować, przez wzgląd na dawne czasy.
Serce mogło zadrżeć na wieść, że produkcji ponownie podjął się Stuart Price, odpowiedzialny za brzmienie płyty "Electric". Co skłoniło grupę do dalszej współpracy, tego nie wiem. Być może był to fakt, że album "Electric" został wysoko oceniony przez krytyków (gdzie oni mieli uszy?), a także zajął trzecie miejsce na brytyjskiej liście najlepiej sprzedających się albumów. Był to najlepszy wynik od 1993 roku. Album "Super" (2016) powtórzył ten wynik oraz zebrał równie wysokie noty wśród dziennikarzy muzycznych. Jaka jest więc ta płyta? Po ogromnym rozczarowaniu jakim było "Electric", przyjąłem nowy album z pewnym uczuciem ulgi. Na szczęście natężenie tej koszmarnej elektroniki jest zdecydowanie mniejsze, co nie znaczy, że wyzbyto się jej całkowicie. Nie oznacza to też, że grupa powróciła do swoich starych szat, w których to najbardziej jej do twarzy. Wciąż wyczuwa się tu ten nowoczesny blichtr produkcyjny, mający zawrócić w głowach młodemu pokoleniu. Pierwsze włosy z głowy, można rwać już co prawda na samym początku płyty (Happiness), ale warto dać szansę tej płycie, bo jest na niej kilka interesujących momentów. No właśnie, jeszcze kilkanaście lat temu Pet Shop Boys nagrywała porywające albumy, dziś stać ich już tylko na pojedyncze piosenki. Szkoda, bo mając w pamięci takie albumy jak "Fundamental" (2006) czy "Yes" (2009), aż łezka się w oku kręci. O ile jestem jeszcze w stanie zaakceptować takie nagrania jak The Pop Kids, to już łomot jaki serwują nam panowie w Twenty-Something czy Groovy jest już na granicy dobrego smaku. Największe kuriozum stanowi za to Pazzo!, które brzmi niemal identycznie jak Tutti Frutti z ostatniego albumu New Order. Znać tą samą producencką łapę. Żeby nie było, że tylko krytykuję, to skupię się teraz na zaletach płyty, których nie jest znowu aż tak wiele. Moje ucho przyjaźniej zareagowało na pięć z dwunastu utworów. Wspomniałem już o The Pop Kids, w którym to spodobał mi się ten z lekka sentymentalny tekst. To takie spojrzenie wstecz i miły ukłon w stosunku do fanów, którzy pamiętają początki działalności tego duetu. Na słowa pochwały zasłużył też The Dictator Decides, który jest takim oddechem po wcześniejszym łomocie. Najlepsze wrażenie robią jednak dynamiczne Undertow, balladowe Sad Robot World (tak, takie PSB kochamy) oraz zamykający płytę Into Thin Air. To one utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie wszystko jeszcze stracone. Pomimo tej nowoczesnej tkanki, która oplata coraz silniej Pet Shop Boys, cały czas wyczuwam tego starego ducha, który wepchnięty brutalnie do szafy, nie daje nam o sobie zapomnieć. Szkoda, że ten głos jest coraz mniej słyszalny, ale wierzę, że jeszcze doczekamy się płyty, przy której żywiej zabiją nasze serca.
Za podsumowanie niech posłuży mój komentarz z FB, gdzie wrzucając fotografię nowej płyty Pet Shop Boys, opatrzyłem ją tekstem - "nie takie znów super". W mojej opinii jest to występ poniżej oczekiwań i co tu dużo mówić, nadszarpujący dobre imię duetu. Mam nadzieję, że kolejna płyta przypomni nam za co tak naprawdę kochamy Pet Shop Boys.
Serce mogło zadrżeć na wieść, że produkcji ponownie podjął się Stuart Price, odpowiedzialny za brzmienie płyty "Electric". Co skłoniło grupę do dalszej współpracy, tego nie wiem. Być może był to fakt, że album "Electric" został wysoko oceniony przez krytyków (gdzie oni mieli uszy?), a także zajął trzecie miejsce na brytyjskiej liście najlepiej sprzedających się albumów. Był to najlepszy wynik od 1993 roku. Album "Super" (2016) powtórzył ten wynik oraz zebrał równie wysokie noty wśród dziennikarzy muzycznych. Jaka jest więc ta płyta? Po ogromnym rozczarowaniu jakim było "Electric", przyjąłem nowy album z pewnym uczuciem ulgi. Na szczęście natężenie tej koszmarnej elektroniki jest zdecydowanie mniejsze, co nie znaczy, że wyzbyto się jej całkowicie. Nie oznacza to też, że grupa powróciła do swoich starych szat, w których to najbardziej jej do twarzy. Wciąż wyczuwa się tu ten nowoczesny blichtr produkcyjny, mający zawrócić w głowach młodemu pokoleniu. Pierwsze włosy z głowy, można rwać już co prawda na samym początku płyty (Happiness), ale warto dać szansę tej płycie, bo jest na niej kilka interesujących momentów. No właśnie, jeszcze kilkanaście lat temu Pet Shop Boys nagrywała porywające albumy, dziś stać ich już tylko na pojedyncze piosenki. Szkoda, bo mając w pamięci takie albumy jak "Fundamental" (2006) czy "Yes" (2009), aż łezka się w oku kręci. O ile jestem jeszcze w stanie zaakceptować takie nagrania jak The Pop Kids, to już łomot jaki serwują nam panowie w Twenty-Something czy Groovy jest już na granicy dobrego smaku. Największe kuriozum stanowi za to Pazzo!, które brzmi niemal identycznie jak Tutti Frutti z ostatniego albumu New Order. Znać tą samą producencką łapę. Żeby nie było, że tylko krytykuję, to skupię się teraz na zaletach płyty, których nie jest znowu aż tak wiele. Moje ucho przyjaźniej zareagowało na pięć z dwunastu utworów. Wspomniałem już o The Pop Kids, w którym to spodobał mi się ten z lekka sentymentalny tekst. To takie spojrzenie wstecz i miły ukłon w stosunku do fanów, którzy pamiętają początki działalności tego duetu. Na słowa pochwały zasłużył też The Dictator Decides, który jest takim oddechem po wcześniejszym łomocie. Najlepsze wrażenie robią jednak dynamiczne Undertow, balladowe Sad Robot World (tak, takie PSB kochamy) oraz zamykający płytę Into Thin Air. To one utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie wszystko jeszcze stracone. Pomimo tej nowoczesnej tkanki, która oplata coraz silniej Pet Shop Boys, cały czas wyczuwam tego starego ducha, który wepchnięty brutalnie do szafy, nie daje nam o sobie zapomnieć. Szkoda, że ten głos jest coraz mniej słyszalny, ale wierzę, że jeszcze doczekamy się płyty, przy której żywiej zabiją nasze serca.
Za podsumowanie niech posłuży mój komentarz z FB, gdzie wrzucając fotografię nowej płyty Pet Shop Boys, opatrzyłem ją tekstem - "nie takie znów super". W mojej opinii jest to występ poniżej oczekiwań i co tu dużo mówić, nadszarpujący dobre imię duetu. Mam nadzieję, że kolejna płyta przypomni nam za co tak naprawdę kochamy Pet Shop Boys.
Jakub Karczyński
Tęsknię za Pet Shop Boys takim, jakim był na płytach Please i Actually. Szczególnie po wydaniu tej drugiej krytycy byli zachwyceni, że oto duet wypracowuje swoje brzmienie. Niestety, potem już słuchałem na siłę Introspective czy Behaviour. Nie są to złe płyty, ale już nie czułem tych emocji i wrażenia, że oto są płyty, które będę często słuchał po 20 - 30 latach.
OdpowiedzUsuńObecnie duet wydaje te krążki jakby z musu, na siłę, by ludzie o nich nie zapomnieli.
Niestety, magia gdzieś już zanikła.
Krytycy w UK przede wszystkim chwalą muzyków za ich teksty, dopiero na drugim miejscu u nich jest... muzyka. Trochę dziwne podejście, bo jak tu chwalić duet np. za np. nagranie instrumentalne. Poza tym czuję tu pewne kumoterstwo, bo wokalista PSB to przecież były recenzent płyt w Smash Hits, więc trochę nie wypada ,,jeżdzić" po koledze z fachu :)
A płyta Super? Nie jest zła, posłuchałem parę razy, ale obecnie namnożyło się synthpopowych zespołów ze Szwecji i szczerze mówiąc wiele ich nowych nagrań bardziej do mnie przemawia. Może dlatego, że jest tam właśnie ta przebojowość jaka była choćby na Actually