Mamy już połowę stycznia, najwyższy więc czas podsumować rok 2015. Tak jak już pisałem, nie był on dla mnie szczególnie ekscytujący, choć na rynku pojawiło się wiele płyt, znanych i uznanych artystów. Niestety rozminęły się one w większości z moim gustem. Niemniej nie ma co narzekać, bo i tak bez większego problemu udało mi się wytypować dziesięć moich ulubionych płyt 2015 roku. Zanim zabrałem się za typowanie, zajrzałem do moich zapisków by zobaczyć ile i jakie albumy zasiliły moją domową płytotekę. Wyszło mi, że ogółem kupiłem 164 płyty, wśród których było tylko 20 nowości. To aż o sześć mniej w stosunku do roku 2014. Mam nadzieję, że w obecnym roku uda mi się nieco polepszyć te statystyki, ale wszystko jednak zależy od artystów i jakości muzyki przez nich tworzonej. Inną sprawę stanowi dostępność płyt, które w przypadku mniej znanych wykonawców trzeba sprowadzać z Anglii, USA bądź Niemiec. Wróćmy jednak do podsumowania i albumów, których słuchałem najczęściej i które to sprawiły mi najwięcej radości w 2015. Oto moja finałowa dziesiątka!
PŁYTĄ ROKU ZOSTAJE ...
1. Handful Of Snowdrops "III"
Album Kanadyjczyków z Handful Of Snowdrops to bezapelacyjny zwycięzca, który przewodził stawce od chwili gdy trafił do mych rąk. Ta niezwykle piękna muzyka, to odpowiedź dla wszystkich tych, którzy szukają w muzyce emocji, pięknych melodii i ducha lat osiemdziesiątych. Nie było łatwo ją zdobyć bo nakład był ściśle limitowany, ale każdy komu się to udało, ma w swojej kolekcji skarb, do którego wracać będzie się z taką samą przyjemnością za pięć, dziesięć czy piętnaście lat.
2. Anekdoten "Until All The Ghosts Are Gone"
W moim odczuciu to najpiękniejsza progresywna płyta minionego roku. Zachwyca tu nie tylko muzyka, ale i przecudowna grafika, która nadaje odpowiedniego klimatu. Wejście w ten świat jest naprawdę proste, gorzej jest z jego opuszczeniem. Te dźwięki aż proszą się, aby je zapętlić i słuchać raz za razem. Jeżeli przegapiliście ten album to czym prędzej nadrabiajcie zaległości.
Powrócili z niebytu. Fani tej niemieckiej grupy, której brzmienie swego czasu trudno było odróżnić od Depeche Mode, musieli uzbroić się w cierpliwość. Aż dziewięć lat zajęło panom nagranie następcy "Relocated" (2006), ale sądzę, że nikt nie myśli kręcić nosem, w obliczu tak udanego powrotu. Wiem, że ich poprzedni album rozczarował część słuchaczy, ale "Greyscale" powinien wynagrodzić im to z nawiązką.
4. Riverside "Love, Fear And The Time Machine"
Jedyna polska płyta w tym zestawieniu, nad czym ogromnie boleję. Niemniej nie stosuję taryfy ulgowej dla rodzimych produkcji. To, że grupa Riverside sprostała moim oczekiwaniom, świadczy o tym, że to zespół światowego formatu, który śmiało może stawać w szranki z największymi. Dobrze, że grupa wyrwała się z ramion rutyny oraz przewidywalności i zaczęła śmiało eksplorować różne stylistyki. Wychodzi im to tylko na dobre, o czym zaświadcza niezwykle udany album "Love, Fear And The Time Machine". Tak trzymać !!!
5. Steve Hackett "Wolflight"
"Wolflight" to niezwykle udany album w dorobku tego gitarzysty, którego zgłębianie to nie tylko przyjemność dla uszu, ale i radość dla duszy, bowiem Hackett w końcu nagrał płytę na miarę swych możliwości. Pomimo różnorodności brzmienia, album zachowuje niezwykle spójny charakter i jest niczym podróż po różnych odległych zakątkach naszego globu. Jeśli już zdecydujecie się na jego zakup, to polecam wersję winylową, która jest bogatsza o jeden utwór w stosunku do płyty CD. Niech jednak nie płaczą miłośnicy kompaktów, bowiem analog zawiera również i srebrną płytę, więc jak to mówią, można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
6. Editors "In Dream"
7. David Gilmour "Rattle That Lock"
Już
poprzednim albumem udowodnili, że stać ich na tworzenie rzeczy naprawdę
pięknych. "In Dream" to tylko potwierdzenie wysokiej formy. Szkoda, że
ich polskie koncerty zostały odwołane, bo bardzo chciałem przekonać się
jak nowe utwory zabrzmią na żywo. Póki co, muszę zadowolić się płytą, ale
jak to mówią co się odwlecze to nie uciecze. Mam nadzieję, że wkrótce
będziemy mogli się przekonać o sile nagrań pokroju Ocean Of Night czy Life Is A Fear. Nie mówiąc już o nastrojowym No Harm, którym to zespół rozłożył mnie na łopatki.
Nie od razu poznałem się na tej płycie. Z początku wydawała mi się albumem dobrym, ale bez jakiś większych uniesień. Dopiero po czasie nauczyłem się ją cenić, choć w dalszym ciągu nie udało mi się polubić nagrania The Girl In The Yellow Dress, które wybitnie nie pasuje do charakteru całości. Mimo to, Gilmour stworzył niezwykle udaną płytę, która powinna spodobać się nie tylko miłośnikom jego talentu, ale i dobrej muzyki w ogóle. Dajcie jej szansę, a być może odsłoni przed wami swe piękno, którego jest tu całkiem sporo.
8. Dave Gahan & Soulsavers "Angels & Ghosts"
Nie
ukrywam, że ich poprzedni album podobał mi się o wiele bardziej, ale
nie zmienia to faktu, że to nadal piękna i wartościowa muzyka. Głos
Gahan'a jak zwykle pełen emocji i pasji, potrafi zabrać słuchacza w
naprawdę interesujące rejony. Jeśli nie wierzycie posłuchajcie choćby
utworów Don't Cry i Lately, które są najbardziej przekonującymi fragmentami tej płyty. Szkoda, że nie wystarczyło pomysłów na stworzenie tak emocjonującego działa jakim było "The Light The Dead See" (2012). Widać poprzeczka zawieszona była zbyt wysoko.
9. Arena "Unquiet Sky"
Skuszony piękną okładką płyty, sięgnąłem po ten album, aby sprawdzić ile prawdy kryją w sobie, wszystkie te nad wyraz pochlebne recenzje, które czytałem. Do tej pory grupa Arena była dla mnie wyłącznie nazwą. Wiedziałem z grubsza, kto tam gra, ale jakoś nigdy nie czułem chęci by posłuchać czegokolwiek. Aż do teraz. Po wysłuchaniu "Unquiet Sky" poczułem, że trzeba jednak ponadrabiać zaległości bo to zdecydowanie muzyka jak najbardziej w moim guście. Może momentami zbyt patetyczna, ale i tak warto poświęcić jej czas.
10. Iron Maiden "The Book Of Souls"
Skuszony piękną okładką płyty, sięgnąłem po ten album, aby sprawdzić ile prawdy kryją w sobie, wszystkie te nad wyraz pochlebne recenzje, które czytałem. Do tej pory grupa Arena była dla mnie wyłącznie nazwą. Wiedziałem z grubsza, kto tam gra, ale jakoś nigdy nie czułem chęci by posłuchać czegokolwiek. Aż do teraz. Po wysłuchaniu "Unquiet Sky" poczułem, że trzeba jednak ponadrabiać zaległości bo to zdecydowanie muzyka jak najbardziej w moim guście. Może momentami zbyt patetyczna, ale i tak warto poświęcić jej czas.
10. Iron Maiden "The Book Of Souls"
Długo zastanawiałem się kogo umieścić na ostatniej, premiowanej pozycji. Spośród trzech kandydatów - Killing Joke, Lana Del Rey i Iron Maiden, zdecydowałem się na tych ostatnich. I choć daleko mi do bicia pokłonów przed "The Book Of Souls", to jednak doceniam ogrom pracy jaki zespół włożył, w stworzenie tak monumentalnego dzieła. Do poziomu "Brave New World" (2000) trochę brakuje, ale to i tak jedno z bardziej udanych dzieł Brytyjczyków od wielu lat.
Jakub Karczyński
Oj Kuba, Kuba jestem zawiedziony zestawieniem. Przesłuchałeś w końcu porządnie CD2? Wiesz dobrze, o którym miejscu piszę :) Pozdro 666
OdpowiedzUsuńHehe. Tak, album przerobiłem gruntownie w całości. Domyślam się, że dziesiąte miejsce Iron Maiden nie jest Ci w smak, ale pociesz się tym, że jeszcze do niedawna, w ogóle nie brałem ich pod uwagę przy podsumowaniu roku. Mam nadzieję, że kolejną płytą powalą mnie na kolana, ale póki co muszą zadowolić się u mnie tym dziesiątym miejscem. Pozdro 666.
OdpowiedzUsuńWitam,gusta muzyczne mamy podobne.Ja jednak zdecydowanie na pierwszym miejscu umieścił bym ANEKDOTEN.Ten krążek to prawdziwa perełka,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńwitam!!!! nie podzielam Twego zdania w kwestii Hacketta i Gilmoura. pierwszy zjada własny ogon - od kilku lat nagrywa podobne płyty, a ta jest już wyjątkowo wtórna, wciąż te same pomysły - szkoda... drugi - jest po prostu wyjątkowo słaby, wręcz nudny - udręką było przesłuchanie tej płyty w całości. szkoda, bo to wielki muzyk. ale moim zdaniem, jako solowy artysta nic wielkiego nie stworzył... pozdrawiam i życzę ciągu dalszego fajnego "pióra"!!! Artur
OdpowiedzUsuń