Nie wiem kto jest odpowiedzialny za ostatnie okładki płyt The Mission jak i nowego albumu Wayne'a Hussey'a, ale ktokolwiek by to nie był, pora podziękować mu za współpracę. Tak bezstylowych i paskudnych grafik/zdjęć, chyba jeszcze w swym życiu nie widziałem. Okładki płyt "God Is A Bullet" (2007) oraz "Dum Dum Bullet" (2010) mogłyby zainteresować chyba jedynie jakiegoś entomologa, a przy zdjęciu do "The Brightest Light" (2013), można po prostu umrzeć z nudów. Czyżby brakowało pomysłów? Chętnie wspomogę jeśli zajdzie taka potrzeba, a nawet zaprojektuję Wayne'owi kilka grafik. I to za darmo. Pół biedy jeśli słaba grafika skrywa świetną płytę. Gorzej gdy jej zawartość jest na podobnym poziomie co owy twór pseudoartystyczny. Gdy ujrzałem grafikę mającą "ozdobić" nowy album Hussey'a to tylko zawyłem z rozpaczy i wbiłem zęby w ścianę, aby jakoś zagłuszyć ten ból. Na szczęście ulgę w tym temacie przyniósł singiel promujący "Songs Of Candlelight And Razorblades" (2014) w postaci Wither On The Vine, który to rozbudził mój apetyt. Czekałem zatem niecierpliwie na ową płytę, której zdobycie okupiłem sporym trudem. Czy wysiłek został nagrodzony? Po kilkukrotnym wysłuchaniu płyty, obawiam się, że niestety nie.
Sądziłem, że po nagraniu dwóch albumów w nieco smętnym klimacie, tym razem Wayne zaproponuje nam coś żywszego. Może niekoniecznie muzyczną dyskotekę, ale przynajmniej coś, co rozruszałoby nieco stare kości, a i nieboszczykowi nie pozwoliłoby przespać spokojnie nocy na cmentarzu. Niestety pan Hussey przyjął chyba sobie za punkt honoru uśpić nas, niczym matka swe dzieci. Jakby tego było mało, momentami zawodzi gorzej, niż najęte płaczki na pogrzebach. Co tu dużo mówić, nie wyszła mu ta płyta i próżno szukać tu czegoś co moglibyśmy po latach chcieć ocalić od zapomnienia. Przykro to pisać, bo niezwykle cenię sobie twórczość Wayne'a Hussey'a w The Mission, ale materiał zebrany na tej płycie, powinien spłonąć jak rękopisy wrzucone do rozgrzanego kominka. Może dałoby się wygrzebać z tych popiołów kilka kompozycji, ale i tak nie zmienia to całościowego obrazu płyty, która usypia nas z każdą minutą coraz bardziej i bardziej. Tylko niezwykle zdeterminowany słuchacz dobrnie do końca albumu, a prawdziwi szaleńcy tacy jak ja, wysłuchają go nawet kilka razy. Niestety, poświęcony mu czas nie procentuje i nie sprawia, że brzydkie kaczątko zamienia się w pięknego łabędzia. Jeśli już przy łabędziach jesteśmy, to jako przestrogę, proponuję posłuchać sobie nad wyraz smętnej wersji utworu Swan Song zamieszczonej tu z dopiskiem (lament). Lepiej bym tego nie ujął, bo to co zrobiono tu z tak piękną kompozycją, zasługuje na bezwzględny kryminał.
Nie chcę się już dłużej pastwić nad tym albumem, więc zakończę na tym ową recenzję. Żałuję, ale album "Songs Of Candlelight And Razorblades" nie okazał się, ani tak romantyczny, ani tak ostry jak mógłby sugerować tytuł. Jedyne co mu się udało, to zająć pierwsze miejsce w kategorii "Rozczarowanie roku". Gratuluję.
Jakub Karczyński
Kuba, rękopisy nie płoną :)
OdpowiedzUsuńCzyżbyś Adamie nawiązywał do "Mistrza i Małgorzaty", a może do irańskiego filmu pod tymże tytułem?
OdpowiedzUsuń