Ubiegły rok był pierwszym rokiem od siedemnastu lat, gdy sprzedaż płyt CD w USA zanotowała wzrost względem roku 2020. Co prawda był to wzrost symboliczny bo wyrażający się w liczbie 1,1% , ale i tak cieszy. Ogromna w tym zasługa Adele oraz Taylor Swift, którym należy się głęboki pokłon. Pierwsza z nich zanotowała sprzedaż rzędu 898 tysięcy, a panna Swift była niewiele gorsza bo pochwalić się może liczbą przekraczającą 700 tysięcy egzemplarzy. Przypominam, że to dane tylko z rynku amerykańskiego. Niestety moi muzyczni bohaterowie nie mogą poszczycić się takimi wynikami, ale za to ich muzyka wynagradza mi to w dwójnasób.
W ostatnim czasie moja kolekcja płyt wzbogaciła się o takie nabytki jak choćby Red Lorry Yellow Lorry "Blow" (1989), SO "Horseshoe In The Glow" (1988), Opposition "Hope" (2021) [w drodze], Opposition "Blue Alice Blue" (1990/2021), The Invicible Spirit "Saveheads" (1991) [w drodze], Hedone "Playboy" (2005) oraz Hedone "2020" (2020). W realizacji jest jeszcze płyta Reegs "Return Of The Sea Monkeys" (1991), ale póki co jestem ostrożny z odtrąbieniem sukcesu bowiem już raz zakupiłem ten album by po pewnym czasie otrzymać informację od sprzedawcy, że jednak nie mają go na stanie. Mam nadzieję, że tym razem historia znajdzie swój szczęśliwy finał. Płyta to o tyle cenna, że ostatnie jej wznowienie ukazało się w 2002 roku i jakoś nie zanosi się na kolejną reedycję. Grupę tworzyli byli członkowie The Chameleons więc sami rozumiecie, że musiałem ją mieć w swej kolekcji. Poza tym takie albumy cieszą najbardziej. Nie nowości, które można bez problemu kupić w pierwszym lepszym sklepie lecz właśnie te płyty, które poznikały już z rynku i za którymi trzeba się nieco nabiegać. Radują mnie też różnego rodzaju ślady odnoszące się do czasu lub miejsca, w którym to dana płyta została zakupiona. I tak, na płycie Luxuria "Beast Box" (1990) mam cenówkę 280 000 zł, które to w latach dziewięćdziesiątych wybijano na ręcznych metkownicach. Tak, kiedyś byliśmy milionerami. Z kolei album Bazooka Joe "Virtual World" dumnie dzierży naklejkę niemieckiego sklepu World Of Music, gdzie można było go kupić za kwotę 32.95 DM. Mam też bodajże ze trzy płyty z naklejkami "promotional copy only". Jedną z nich jest debiutancka płyta Suicide wzbogacona o drugi dysk z koncertem w CBGB'S z 1978 roku. Wydana jak na egzemplarz promocyjny bardzo starannie. Okładka nadrukowana na plastikowe pudełko robi niesamowite wrażenie. Dziś już chyba nikt nie wysyła promówek w formie płyt CD do radiostacji. Czasy mamy takie, że wszystko zostało sprowadzone do plików. Trochę szkoda, ale wytwórniom to pewnie na rękę bo nie muszą ponosić w związku z tym żadnych kosztów. W radiu wrzucą to na dysk, ustawią playlistę i tak to się kręci. No może nie do końca. Kręciły to się płyty, a pliki po prostu są. Nie kończmy jednak tak pesymistycznie bo skoro rynek amerykański dał jasny sygnał w sprawie płyt CD to może i reszta świata weźmie z nich przykład. Wszak obcowanie z fizycznym nośnikiem niesie ze sobą mnóstwo przyjemności. Kto tego zasmakował ten wie. Ja zdania nie zmieniam i wciąż będę namawiał by kupować płyty, wspierać artystów i rozbudzać w sobie żyłkę kolekcjonera. Żyjemy przecież tylko raz więc dlaczego mamy rezygnować z tych małych, ale jakże pięknych doznań i przyjemności.
Jakub Karczyński
Bo artystów trzeba wspierać. Bo muzyki trzeba słuchać z CD (streaming jest dobry tylko do biegania). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPełna zgoda. Poza tym ze słuchaniem muzyki jest jak z czytaniem książek, lepiej posłuchać jej od deski do deski niż tylko wyrywkowe rozdziały.
Usuń