Dziś znajomy ze smutkiem skonstatował, że oto nadchodzi kres płyt kompaktowych, że oto wszystkie sklepy wyprzedają je na potęgę, a wznowień coraz mniej. Młode pokolenie też nie napawa optymizmem bowiem dla nich muzyka to już tylko nienamacalny strumień, który wytryskuje z ich smartfonów tudzież komputerów. Trudno mi powiedzieć ile lat życia mają jeszcze przed sobą płyty CD, ale przecież o ich upadku słyszę od lat i póki co wciąż trwają na swym posterunku. Pewnie przyjdzie i taki dzień, że artyści zrezygnują z wydawania swej muzyki na srebrzystych krążkach i siłą rzeczy przymuszą ostatnich Mohikaninów kompaktowego królestwa do złożenia broni i przejścia na stronę streamingu. Smutny to będzie dzień bo co by nie mówić, fizyczny nośnik poza swoimi wadami, ma też wiele pięknych zalet. Osobiście uważam, że płyta to taka książka, której nie można czytać na wyrywki i to w byle jakiej kolejności. Skoro artysta ustala pewną kolejność utworów to pewnie towarzyszył temu jakiś zamysł, a nawet jeśli nie, to nie wypada mącić tej wody choćby przez szacunek dla danego dzieła. Niestety nie każdy to rozumie, a już najmniej wydawcy, którzy na wznowieniach upychają wszystko co im w ręce wleci. Strasznie denerwującym zabiegiem było także zmienianie okładek płyt na rynek amerykański bądź majstrowanie przy kolejności utworów, a już nie daj boże usuwanie jednych piosenek na rzecz innych. Okropne, ale jak się pewnie domyślacie było to podyktowane wymogami danego rynku. To co podobało się w UK niekoniecznie zachwycało słuchaczy w USA. Wynikało to nie tylko z odmiennego gustu, ale i dumy narodowej Amerykanów, którzy nie chcieli by brytyjska muzyka wypierała ich rodzimą twórczość. My za to łyknęliśmy ją bez mrugnięcia okiem, przez co do dziś dnia jej echa słychać na płytach polskich artystów. Tym sposobem wyeliminowaliśmy się już na starcie z możliwości stworzenia czegoś co wyróżniałoby nas na tle innych nacji. Po upadku żelaznej kurtyny starczyło nam sił i pomysłów na powołanie do życia nurtu disco polo, ale świat jakoś nie podjął tej biało-czerwonej rękawicy. Mniejsza jednak z tym.
Po co o tym wszystkim piszę? Nie po to by straszyć upadkiem starego porządku rzeczy, ale by dać nadzieję wszystkim tym, którym nie w smak jest adaptacja do nowych standardów odbierania muzyki. Wszak nawet jeśli pozbawieni zostaniemy świeżej muzycznej krwi, to w zapasie mamy tyle różnorodnych płyt, które wytłoczono na przestrzeni blisko czterech dekad, że starczy nam ich do końca życia. Poza tym znawcy twierdzą, że najlepsza muzyka już została zagrana więc chyba nie ma co się smucić bo nic lepszego nam się już nie przytrafi. Skłonny jestem podpisać się pod tym stwierdzeniem bowiem z roku na rok coraz mniej rzeczy mnie ekscytuje. Mam wrażenie, że obecnie artyści zajmują się już tylko przetwarzaniem dorobku wcześniejszych pokoleń, nie zawracając sobie głowy wyznaczaniem nowych kursów. Nic więc dziwnego, że tworzenie corocznych podsumowań stało się sporym wyzwaniem skoro nie za bardzo jest z czego wybierać. Nie wiem, być może to ze mną jest coś nie tak, ale szczerze mówiąc więcej emocji oferują mi ostatnio tak zwane starocie, które wciąż pieczołowicie tropię i zdobywam, niż gorące premiery. Wnioski z tego mogą być dwojakie. Albo dołączyłem właśnie do grona starych, marudzących pierdzieli albo to współczesnej muzyce, ktoś drastycznie odciął dopływ tlenu i dogorywa ona na naszych oczach.
Jakub Karczyński
PS Obraz wykorzystany do ilustracji tego posta to "Jeźdźcy apokalipsy" Łukasza Dziedzica.
Tak tak tak. Ja od dzieciństwa postawiłem na winyl. Jestem mu wierny i choć mam też sporą kolekcję CD to tych już nie kupuję od dawna. Chyba że coś nie jest dostępne w innej formie. Przyczyn jest kilka, ale jedna jest niezwykle ważna z praktycznego punktu widzenia. Mam w kolekcji co najmniej kilkanaście płyt CD które nie grają. Przyczyna? Postarzane produktu... To obecne jest niemal w każdej dziedzinie życia, ale na szczęście nie dotyka winyli. Co do naszego wieku - ja również uważam że lata 80. były tym złotym okresem. I cieszę się że mogłem w tej epoce żyć i kształtować swój gust muzyczny. Dzisiaj w muzyce mamy wtórność. W rodzimej co najmniej tandetę a za granicą... Zdarzają się perełki jednak wszystko ma swoje korzenie głównie we wspomnianej epoce. Może za chwilę pozostanie nam już tylko za Tomkiem Beksińskim powtórzyć: pora umierać? Póki co jednak piszmy blogi i cieszmy się faktem, że gdy nas już nie będzie pozostawimy po sobie ten wirtualny zapis, jak długo blogger zechce go nie wykasować... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa z kolei pozostaję wierny płytom CD, które z wszystkich rodzajów nośników odpowiadają mi najbardziej. Winyle mają piękne, duże okładki, ale każde odtworzenie skraca ich żywotność. Ponoć można je zajechać do białości jak ktoś bardzo intensywnie słucha. Z płytami CD póki co nie mam tego problemu, o którym piszesz, ale słyszałem o tej sprawie. Póki jednak działają nie łamię sobie tym głowy. A co do lat osiemdziesiątych to również uważam, że to jedna z najpiękniejszych dekad muzycznych. Większość ważnych dla mnie płyt została nagrana właśnie wtedy i choć minęło już tyle czasu, one wciąż doskonale się bronią. Korzystajmy więc z dobrodziejstw tej dekady dzieląc się tak muzyką jak i opowieściami o niej. Pozdrawiam.
UsuńNie martw się drogi Jakubie. Jestem z Tobą i trwam w kompaktowym uwielbieniu. Tak, też słyszę od co najmniej dziesięciu lat, że to już koniec kompaktu. A jednak ten trwa. Tak czy inaczej widać wyraźnie trend ku strumieniowaniu, które osobiście mam gdzieś.
OdpowiedzUsuńPiszesz o ogromnej wyprzedaży kompaktów. Tylko jakoś tego nie widzę, mało, wiele płyt, na które poluję od lat, zwiększa swą wartość lub przez te lata ich cena za groma nie chce spaść. I tak leżą i zalegają w tych sklepach, nikt nie chce ich kupić, a ceny nadal w okolicach siedmiu dych.
Kolega wyżej pisze o niedziałających CD-kach. Mam mnóstwo albumów z początków ery kompaktu i wszystkie działają bez zarzutu. Oczywiście nie wykluczam, że to się kiedyś zmieni, ale jakoś się o to nie boję.
Winyle. Też ich trochę mam, ale ten nośnik nie do końca mnie przekonuje. Ciężkie to, nieporęczne, niepraktyczne, łatwo się rysuje i niszczy. No i ponownie ceny. W latach 90-ych kupowałem winyle za bezcen. Ba, znajdywałem je na śmietnikach - przysięgam. Tak zdobyłem wiele perełek dziś wartych co najmniej kilkaset złotych, a czasami kilkaset euro. Dziś jak patrzę na tych japiszonów co to głoszą wszem i wobec, że tylko płyta winylowa to jakość, a o jej istnieniu dowiedzieli się dwa lata temu, to nie wiem czy śmiać się czy płakać.
Konkludując. Te ładnych parę tysięcy kompaktów, które mam spokojnie wystarczą mi na dobrą zabawę do końca mych dni. Dodatkowo (jak sam wspomniałeś) na rynku jest ich jeszcze tyle, że życia nie wystarczy na ich znalezienie, kupienie i przesłuchanie. Także bądź spokojny.
Pozdrawiam.
Szymon mi nie chodzi o płyty CD z początku ery kompaktu tylko z początku ery postarzania produktu. Obecnie produkowane płyty CD to około 17 lat trwałości. Jeśli we fragmencie o japiszonach miałeś na myśli mnie, to chciałem Cię poinformować, że pierwszą płytę winylową dostałem od ojca w 1978 roku. Miałem wtedy lat dokładnie 11. Płyta pochodziła z demobilu z Niemiec z rozebranej szafy grającej. To Abbey Road i mam ją do dziś. Okładkę zrobiłem do niej sam. Od wtedy zbieram winyle z którymi obcowanie jest świętem. Nie zaprzeczam że bardzo wiele z nich mam też na CD żeby móc słuchać np. w samochodzie. Tyle z mojej strony, także raczej że złośliwością nie trafiłeś .
UsuńDzięki Szymonie za słowa wsparcia. Czasy mamy jakie mamy i chyba nie ma co się na nie obrażać. Wszystko się zmienia. "Ulepsza" się więc i muzyka, która nie mogła pozostać w tyle. Przyznam jednak, że podobnie jak i Ty, nie mam za grosz serca do streamingu. Nie wiem czy gdybym miał słuchać muzyki tylko za jego pośrednictwem byłbym tak zaangażowany w muzykę. Pozbawienie jej fizyczności oraz aspektu kolekcjonerskiego odarło ją z pewnych istotnych elementów. Wiedzą o tym jednak tylko Ci, którzy zasmakowili muzyki z nośników fizycznych. Osoby, dla których streaming jest podstawową bazą muzyczną nie noszą w sobie tych rozterek. Nie ma jednak co rozpaczać. Jeśli świat odwróci się od nośników fizycznych, na postarunku pozostaną wciąż kolekcjonerzy płyt, dla których to życiowa pasja, a nie przelotna moda. I tego się trzymajmy. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńU mnie dobrze ze zrozumieniem czytanego tekstu. A jak u Ciebie? Przepraszam, ale dopiero teraz pozwoliłem sobie na złośliwość.
OdpowiedzUsuńPoczytaj trochę moje wpisy na blogu, komentarze u Jakuba, to zobaczysz, że mnie do głupiego krytykowania, złośliwości i niepotrzebnych uszczypliwości jest bardzo daleko.
Przecież w Twoim pierwszym wpisie wyraźnie wytłumaczone jest od kiedy pasjonujesz się muzyką. Ktoś kto również żył w tamtych czasach (patrz ja) rozumie, że oprócz kaset, głównym nośnikiem była płyta winylowa.
Zgoda, zdanie o winylach sformułowałem tak, że mogłeś je wziąć do siebie, a ja również nie do końca przejrzyście wyraziłem to co chciałem. Dlatego tekst o japiszonach kompletnie nie dotyczy Twojej osoby. Jak wspomniałem na początku, podczytuję Twojego bloga i w miarę orientuję się z kim mam do czynienia.
Tak czy inaczej jeżeli poczułeś się urażony to przepraszam.