21 października 2018

THE DANSE SOCIETY - SEDUCTION (1982)

Nazwa The Danse Society zaistniała dla mnie wraz z audycją Ireneusza Białka "Romantycy muzyki rockowej" poświęconej jak nie trudno się domyślić postaci Tomka Beksińskiego. Wśród wielu nazwy zespołów, które to wypromował nasz bohater pojawiła się również i ta. Wtedy nic mi ona nie mówiła, ale zapamiętałem ją by w stosownym czasie zapoznać się z ich twórczością. Pierwszym albumem jaki trafił do mych rąk był album "Heaven Is Waiting" (1983), który w mojej ocenie stanowi szczytowe osiągnięcie zespołu. Dziś jednak chciałbym wrócić do ich debiutanckiego wydawnictwa z roku 1982. Zespół zawiązał się w angielskim Barnsley, leżącym w południowej części Yorkshire. Miasto co prawda nie może pochwalić się zbyt wieloma grupami z kręgu moich zainteresowań, co nie znaczy, że nie wydało znaczących zespołów jak choćby Saxon. Wróćmy jednak do The Danse Society.

"Seduction" to debiutancki album grupy, który bardziej przypomina EP-kę, stąd też miłośnicy winyli zakupując to wydawnictwo w tymże formacie otrzymają tylko siedem kompozycji. Gdy porówna się je z tym co zawiera album w edycji kompaktowej to można aż przetrzeć oczy ze zdumienia. Wydawcy bowiem postanowili wzbogacić ten materiał także o wcześniej wydane single, dzięki czemu album zyskał na objętości. Więcej nie zawsze znaczy lepiej choć patrząc z kronikarskiego punktu widzenia mamy tu dość dobrze zilustrowane początki kariery The Danse Society. Zanim jednak zdecydowali się przyjąć tę nazwę działali przez kilka lat jako The Danse Crazy nie odnosząc jednakże większych sukcesów. Także późniejsze lata kariery trudno uznać za udane bowiem grupie nie udało się zainteresować swą muzyką szerszego grona odbiorców przez co po wydaniu albumu "Heaven Is Waiting" wytwórnia Arista zrezygnowała z dalszej współpracy. Nim to jednak nastąpiło zespół z mozołem wypracowywał swoje pierwsze utwory, w których to można odnaleźć echa muzyki Joy Division. The Danse Society nie byli jednak żadnymi nędznymi naśladowcami bezmyślnie odtwarzającymi patenty swych starszych kolegów. Surowość post punku barwnie rozświetlali dźwiękami syntezatorów dzięki czemu ich muzyka zyskiwała na wielobarwności. Do pełni szczęścia w przypadku albumu "Seduction" zabrakło nośnych melodii i zapamiętywalnych fraz więc nie ma co się dziwić obojętności słuchaczy. Tak na dobrą sprawę żadna z zawartych tu kompozycji nie zwraca na siebie większej uwagi. Brakuje tak zwanych lokomotyw, które byłyby w stanie pociągnąć ten muzyczny skład. Nie znaczy to, że album ten nie ma słuchaczowi nic do zaproponowania. Trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość i zagłębić w ten mroczny, ale i fascynujący świat dźwięków. Sporo w tej muzyce niepokoju i dusznej atmosfery, która mam wrażenie dominuje nad wszystkim innym. Nawet melodie zeszły na dalszy plan przez co materiał ten stał się nieco mniej przyswajalny. Gdyby przyszło mi typować single z tego wydawnictwa byłbym w nie lada kłopocie. Trudno wyróżnić coś z tej jednolitej masy bowiem zawarte tu kompozycje są jak dobrze przystrzyżony żywopłot. Nic nie odstaje ani w górę, ani na boki. To co jednak jest zaletą w przypadku żywopłotu niekoniecznie jest nią w odniesieniu do muzyki. Postawiony jednak pod ścianą wskazałbym na Clock i We're So Happy jako na fragmenty, które jakoś tam zaczepiły mi się w pamięci. Nie przykładałbym jednak do nich szablonu idealnego singla bowiem utwory te z pewnością by się w niego nie wpasowały. Nie mają i nie miały one w sobie takiego potencjału, aby wedrzeć się na alternatywne listy przebojów ani tym bardziej zapętlić się komuś w głowie. Jeśli jednak nie szukacie w muzyce prostych rozwiązań, lubicie odkrywać ją krok po kroku to "Seduction" jest właśnie dla was. Znajdziecie tu dużo interesujących dźwięków prowadzących wprost na spotkanie z nieznanym. I choć gdzieniegdzie pobrzmiewają skojarzenia z Joy Division, Magazine czy Television to są to zaledwie niewielkie fragmenty, których możemy się uchwycić niczym koła ratunkowego. Reszta to skok na głęboką wodę więc albo szybko nauczymy się pływać w tej muzycznej toni albo pójdziemy na dno jak kamień. Bez szans na wynurzenie. 

"Seduction" jako album jest więc dziś bardziej kronikarskim zapisem tamtych czasów niż płytą, do której chciałoby się wracać. Może intrygować, ale raczej nie rozpali niczyjej wyobraźni. Warto jednak po nią sięgnąć, choćby po to by przekonać się jak wielki potencjał drzemał w tej grupie. Na tle wielu popularniejszych zespołów z epoki lat osiemdziesiątych, muzyka The Danse Society jawiła się wyjątkowo interesująco. I choć nigdy nie przebili się do pierwszej ligi to w kręgach gotycko post punkowych wciąż cieszą się poważaniem. Może nie stanowią za elementarz tego typu grania, ale kilka ważnych akapitów z pewnością zapisali w tej mrocznej księdze. 
    
Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz