Gdy w 2017 roku Kult wydawał
swoje koncertówki zatytułowane „Made In Poland”, nikt nawet nie przypuszczał,
że rok później o swym istnieniu przypomni nam Made In Poland.
Żeby było śmieszniej, nowy album
opieczętowali nazwą „Kult”. Można się uśmiechnąć pod nosem, ale gdy tylko
nastawimy płytę w odtwarzaczu, zrozumiemy, że tak właściwie nie ma się z czego
śmiać.
Zimnofalowa estetyka jakiej
hołduje Made In Poland nie dopuszcza nawet do świadomości czegoś takiego jak
śmiech. No chyba, że jest to śmiech przez łzy. Tematyka tekstów jak przystało
na cold wave jest odpowiednio ponura i przygnębiająca. Wynika to nie tylko z
wymogów stylistycznych owego nurtu, ale i z faktu, że tematy, które zdawałoby
się są już dalekim echem naszej przeszłości (totalitaryzm, zniewolenie
jednostki, nacjonalizm), dziś znów zaczynają przybierać na sile i aktualności.
Dzięki temu Made In Poland powraca do nas jako żywy twór z krwi i kości, a nie
archaiczna skamielina, którą ktoś postanowił wydobyć z zatęchłego kufra. I choć
dzisiejszy skład grupy dość znacznie odbiega od tego jaki znaliśmy z lat
osiemdziesiątych (z oryginalnego składu pozostał Piotr Pawłowski i Artur
Hajdasz), to daleki jestem od twierdzenia, że to z czym mamy do czynienia
obecnie, to grupa Shipyard (bo to jej członkowie załatali luki personalne) odgrywająca numery Made In Poland. Co prawda
może tak to wyglądać bowiem materiał jaki zaprezentowali na płycie "Kult", to rzeczy znane już z przeszłości* (co prawda pierwszy raz w wersji studyjnej),
ale wierzę w to, że za jakiś czas otrzymamy w pełni premierowy
materiał, który zachwyci nas tak samo jak rzeczy sprzed lat. To co
najbardziej zdumiewa to fakt, że owa muzyka wciąż ma siłę i moc.
Niedowiarkom
polecam wysłuchać takich utworów jak
Ku świetlanej,
Papier z pieczątką oraz
Oto wasz program.
To wciąż szarpie duszę jak mało co w tym kraju. Jedyne czego można żałować to
tego, że zabrakło tu miejsca dla nowych kompozycji bowiem chciałbym się
przekonać co teraz zaprząta głowy muzyków. Dopełnieniem obrazu płyty są
obcojęzyczne wersje, które jednak nie są w stanie zniwelować
drobnego uczucia niedosytu. Jakby tego było mało, materiał na winylu pozbawiony
został rodzimych wersji językowych, co osobiście uważam za niezbyt fortunne posunięcie.
Album stracił w ten sposób na komunikatywności, co w przypadku takiej
muzyki ma niebagatelne znaczenie. Made In Poland od zawsze najlepiej brzmiał po polsku. Nie ma co jednak kręcić
nosem.
Cieszmy się tym co mamy (a otrzymaliśmy naprawdę udaną płytę), bo kto wie ile lat przyjdzie nam czekać na
kolejny
album. Zanurzmy się więc w tej zimnej fali i dajmy się jej ponieść do
miejsc
gdzie w modzie jest tylko jeden kolor – szary.
Jakub Karczyński
* Wersje koncertowe znajdują się na wydawnictwie "Martwy kabaret" z roku 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz