W kalendarzu mamy już grudzień. I choć formalnie wciąż jest jeszcze jesień, to dla mnie ten miesiąc przynależy już w całości do zimy. Za czasów studenckich jakoś tak się utarło, że w tym okresie powracałem do świata progresywnego rocka. Muzyka ta doskonale współgrała mi z pejzażem jaki malował się wokół. Krótkie, mroźne dni pełne surowości stanowiły przeciwwagę dla muzyki niezwykle pięknej, możne i niekiedy nawet romantycznej. W tym gatunku zawsze bardziej ceniłem sobie dobre melodie przedkładając je nad rytmiczne połamańce będące w moim odczuciu sztuką dla sztuki. Stąd też nie wszystkie dzieła grupy Yes są mi jednakowo bliskie serca, a niektóre płyty King Crimson potrafią przyprawić mnie o ból głowy. Zdecydowanie bardziej przemawia do mnie "Close To The Edge" (1972) niż taki "Relayer" (1974) czy "Tales From The Topographic Oceans" (1973), których chyba jeszcze nigdy nie wysłuchałem od deski do deski. Niemniej nazwa topograficzne oceany do dziś dnia skutecznie pobudza moją wyobraźnię. Można się rozmarzyć nad tym zbitkiem słów, a i okładka dorzuca w tym temacie swoje trzy grosze. Może nie jest tak doskonała jak ta zdobiąca album "Relayer", ale też ma swój urok. Jednak nie o grupie Yes miał być tenże wpis, a o grupie Novalis, zdecydowanie bliższej nam pod względem geograficznym. Ten niemiecki zespół wywodzący się z Hamburga działający na przestrzeni lat 1971-1985 to jeden z bardziej znanych przedstawicieli tamtejszego progresywnego rocka. I choć dziś nazwa ta obrosła sporą warstwą kurzu, a o jej dokonaniach pamięta już coraz mniejsze grono, to warto odkurzyć część jej dorobku. Przekonałem się o tym nabywając w ostatnim czasie album "Sommerabend" (1976), którego walory muzyczne są nie do przecenienia. Ogromnie żałuję, że nasze poletko progresywne z tamtych lat było dość ubogie i ograniczało się właściwie do kilku nazw. No bo cóż nam pozostało z tamtych lat? Pierwsza płyta Budki Suflera, Exodus, albumy Czesława Niemena no i przede wszystkim SBB, którego śmiało można uznać za filar tego typu grania w naszym kraju. Mieliśmy też kilka pomniejszych grup jak Ogród Wyobraźni czy Cytrus, ale to już takie kwiatki, które tylko uzupełniają ten obraz. Niemiecka scena była zdecydowanie bardziej rozbudowana i chyba barwniejsza. Dowodzi tego nie tylko potężny dorobek płytowy grupy Eloy, ale też mnogość tego typu grup na tamtejszym rynku. Warto przekonać się jak brzmiała tamtejsza scena jak i również zajrzeć do krajów wchodzących niegdyś w skład demoludów. Młodszym czytelnikom należy się słówko wyjaśnienia. Demoludy to nic innego jak kraje będące w strefie wpływów ZSSR czyli NRD, Węgry, Czechosłowacja, Rumunia, Jugosławia, Bułgaria, Albania, ale i Polska. Hamburg miał to szczęście przynależeć do zachodniej strefy wpływów, dzięki czemu uniknął izolacji także na gruncie muzycznym. Nie powinno więc dziwić, że twórczość zespołów z RFN nie odstawała w niczym od najwybitniejszych dokonań tuzów artystycznego rocka z Wysp Brytyjskich. Przykładem może być przywołany tu wcześniej zespół Novalis. Jego płyta "Sommerbend" to album z najwyższej półki. Już pierwsze przesłuchanie uświadomiło mi, że nie jest on jak setki innych. To jeden z tych krążków, które trącają w człowieku te najwrażliwsze struny i jeśli ktoś nie jest głuchy na piękno to z pewnością to dostrzeże. "Sommerbend" ma bowiem w sobie wszystko to czego można by oczekiwać od rocka progresywnego. Piękne, rozbudowane kompozycje, zagrane od serca w taki sposób, że nie sposób przejść wobec nich obojętnie. O takich albumach zwykło się mawiać, że nie ma co niepotrzebnie strzępić języka, tego trzeba po prostu posłuchać. Zachęcam więc do zapoznania się z zawartością tego albumu. Jak sądzę nie będzie to czas stracony.
Jakub Karczyński
Tak, znakomita to płyta. Też o niej wspominałem u siebie na blogu. Pomimo tego, że śpiewają tu po niemiecku jakoś to nie odstrasza, prawda? Strasznie żałuję, że nie popełnili więcej podobnego dzieła. Miałem kilka ich albumów. Do dziś w kolekcji pozostały tylko dwa (a może trzy?). Tak czy owak, powtórzę to raz jeszcze, "Sommerabend" jest wyśmienity.
OdpowiedzUsuńTak, bez dwóch zdań to album, który trzeba mieć u siebie na półce. Do takich płyt, aż chce się wracać. W mojej opinii "Sommerabend" spokojnie mógłby wygryźć kilka bardziej znanych i utytułowanych albumów. Niestety nie każdy ma tyle szczęścia co dajmy na to grupa Pink Floyd.
UsuńPięknych płyt użyłeś Jakubie do zilustrowania powyższego tekstu. Pięknych muzycznie i ozdobionych wspaniałymi okładkami.
OdpowiedzUsuńNovalis znam jedynie z albumu - "Augenblicke" z 1981 roku. To już niewątpliwie inna epoka, niż ta, w której powstało "Sommerabend", ale warto mieć i tę płytę, choćby tylko dla ballady cudnej urody pt.: "Als Kleiner Junge".
Mam na Półeczce Banished Bridge z 1973. Też naprawdę świetna. I w dodatku po angielsku ;-)
OdpowiedzUsuń