Niemiecka grupa Camouflage powołana do życia w 1984 roku nieobca jest z pewnością wielbicielom talentu Depeche Mode. Nic dziwnego, w końcu sam Tomasz Beksiński w jednej ze swych audycji nadając ich debiutancki album świadomie wywiódł słuchaczy na manowce, twierdząc, że to najnowsze nagrania Depeche Mode. Wielu dało się nabrać, bowiem album "Voices & Images" (1988) był sporządzony wedle podobnej receptury co nagrania ich sławniejszych kolegów. Nawet głos mógł sugerować słuchaczom, że oto Dave Gahan wyśpiewuje kolejne linijki tekstu. Jakież musiało być zaskoczenie słuchaczy gdy okazało się, że za wspomnianą muzykę odpowiada nie Depeche Mode, a grupa Camouflage. Pewnie sam bym się nabrał gdybym w tamtym czasie słuchał tej audycji. Niestety nie dane mi było, bo i czas nie ten i zainteresowania zupełnie inne. Wtedy chyba bardziej od muzyki, moją głowę zaprzątały klocki Lego. Musiało upłynąć jeszcze sporo wody w Wiśle, nim nazwa Camouflage zajaśniała na firmamencie mojego nieba. Nie jestem do końca pewien w jakich okolicznościach się to stało, ale najbardziej prawdopodobnym sprawcą jej odkrycia jest pewien pan Darek. Podobny pasjonat i kolekcjoner, który poza muzyką zbiera też książki, filmy i kto wie co jeszcze. Kupował tego na potęgę, choć jak sam przyznawał nie miał czasu, aby to wszystko przetrawić. Gdy tylko pojawiał się na horyzoncie była to zapowiedź długich, ale i niezwykle interesujących rozmów. To właśnie podczas jednej z nich dotyczącej albo świeżo co wydanego albumu Depeche Mode lub też może przy okazji opowieści na temat jakiegoś ich koncertu padła właśnie nazwa Camouflage. Jeśli pamięć mnie nie myli to pojawiła się też nazwa nagrania The Great Commandment, ponoć największego przeboju grupy. Niestety niewiele mi to mówiło, więc postanowiłem czym prędzej nadrobić swe zaległości względem grupy. Swą podróż rozpocząłem od wspomnianego już wcześniej albumu "Relocated" (2006), jedynego jaki udało mi się kupić w sklepie. Piękna okładka dobrze nastrajała do zawartości. Początkowo spodobało mi się zaledwie kilka utworów i w pierwszym odruchu chciałem pozbyć się tej płyty, ale na szczęście w porę przyszło otrzeźwienie. Musiało minąć nieco czasu, abym w pełni docenił ten album. Cóż, jak to mówią, nie od razu Rzym zbudowano. W dalszej kolejności nabyłem album "Sensor" (2003) i na pewien czas zapomniałem o zespole. Minęło nieco lat nim sobie o nim na powrót przypomniałem, a wszystko to za sprawą płyty "Voices & Images". Tej samej którą to redaktor Beksiński przed laty wywołał wspomniane poruszenie w szeregach fanów Depeche Mode. I trudno się temu dziwić, bo to naprawdę udany debiut, czerpiący ze studni dokonań swych mentorów z Basildon. Co prawda zespół Camouflage nie odniósł tak spektakularnego sukcesu, bo przecież epigoni rzadko kiedy przerastają mistrzów, ale i tak warto poświęcić im swój czas i uwagę. Zwłaszcza, że grupa wciąż nie składa broni i podtrzymuje ten płomień kolejnymi płytami. Mało tego, może być doskonałą odtrutką na ostatnie poczynania Depeche Mode, który jak dla mnie przestał być grupą, na albumy której czekam z drżącym sercem. Raczej odhaczam je jak listę zakupów, bez większej ekscytacji i emocji. Jeśli więc komuś nie w smak ostatnie wypieki z piekarnii Depeche Mode, niech zajrzy do konkurencji. Może mniej tam pieczywa, ale za to jest smaczniejsze i bez zakalca. Za dowód niech posłuży ostatni album "Greyscale" (2015), który jak dla mnie deklasuje tak "Delta Machine" (2013) jak i "Sounds Of The Universe" (2009). Czyżby uczeń przerósł w końcu mistrza? Wiele na to wskazuje, przynajmniej jeśli chodzi o zawartość cukru w cukrze. Muzyka Camouflage jakoś bardziej mnie krzepi i sprawia, że znów nabrałem chęci na pozaklejanie dziur w dyskografii grupy. Tak też w moje ręce trafił ich drugi album "Methods Of Silence" (1989) będący udaną, choć nieco odmienną kontynuacją wcześniejszej podróży. Odmienność ta polegała na jakiejś takiej lekkości wyczuwalnej w nagraniach. Może to za sprawą gitary akustycznej pojawiającej się tu i ówdzie, a może sekret tkwi jeszcze w czymś innym. Nie ważne, najważniejsze, że album broni się po latach i ujmy grupie nie przynosi. Kiedy posłuchałem go dziś, odkryłem tam jeszcze kilka innych utworów, które jakoś wcześniej umknęły mej uwadze, a nie powinny. Jak widać z muzyką Camouflage można spędzić wiele pięknych chwil, a i tak nie sposób poznać jej wszystkich aspektów. Zawsze znajdzie się coś co zauroczy (Your Skin Is The Dream), choć wydawało się, że lekcje z "Methods Of Silence" zostały dawno już odrobione. W ostatnim czasie jakoś tak się szczęśliwie złożyło, że udało mi się pozyskać dwie stare edycje ich płyt z lat dziewięćdziesiątych. Mowa tu o "Meanwhile" (1991) oraz "Spice Crackers" (1995) . Ta ostatnia jeszcze z hologramem z tak zwanej epoki. Dziś już zjawisko zupełnie nie spotykanie, kiedyś było niemal na porządku dziennym. Brak owego hologramu poddawał w sporą wątpliwość oryginalność produktu. Jeśli ktoś dorastał w latach dziewięćdziesiątych to pewnie doskonale pamięta ten dziki zachód jaki mieliśmy przez pewien czas na rynku fonograficznym. Zostawmy to jednak i nie zbaczajmy z obranego kursu. Wspomniane albumy nie tylko wzbogaciły moje zbiory, ale i niemal domknęły dyskografię grupy. Brak mi już tylko "Bodega Bohemia" (1993), z okładki której straszyły ... frytki. Była to zdecydowanie jedna z mniej udanych obwolut zespołu, ale liczę, że tą kulinarną maszkarą kryje się przynajmniej dobra muzyka. Mam nadzieję przekonać się o tym w najbliższym czasie i nie za pośrednictwem YouTube'a, ale zwyczajnej, plastikowej płyty. Ot takie to już moje upodobania. Jak to mówią, czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci.
Jakub Karczyński
Oj długo kazałeś czekać bracie na nowy wpis ;-)
OdpowiedzUsuńPamiętam tę audycję i rozbawienie Tomasza gdy słuchacze uwierzyli w to że to Depeche Mode. Pamiętam też, że Beksa był niezwykle poruszony faktem iż po włączeniu kompaktu do jego uszu dotarły dźwięki trzasków płyty winylowej.
Ja płytę Voices & Imges kupiłem w pierwszej połowie lat 90-ych w Berlinie lub... Poznaniu. Właśnie wtedy miałem jazdę na ten album, później jakoś straciłem zainteresowanie ich muzyką.
Oprócz Voices w kolekcji mam jeszcze Ptaszka i właśnie Frytki.Dziś rano po przeczytaniu Twojego wpisu wrzuciłem sobie Voices & Images i muszę przyznać, że nadal dobrze się tego słucha.
Pozdrawiam
Faktycznie, aż sam miałem wyrzuty sumienia :) Niestety, brak czasu spowodował ten dłuższy niż zwykle czas oczekiwania na kolejny wpis. Mam nadzieję, że uda mi się jakoś nadrobić te zaległości. Jest bowiem czego słuchać i o czym pisać.
UsuńCo do Camuflage, to za sprawą świeżo co zakupionych płyt jakoś tak nabrałem ochoty na ich muzykę. Być może nałożyła się też na to zbliżająca się premiera nowej płyty Depeche Mode, a może znów w mych żyłach żywiej zaczął płynąć synthpop. W domowym zasciszu wybrzmiewa nie tylko Camouflage, ale i Alphaville "Prostitute", a także Icehouse "Primitive Man". Cieszę się, że i Ciebie zainspirowałem do posłuchania Camouflage. Lata płyną, a te dźwięki wciąż robią niesamowite wrażenie.
Pozdrawiam.